Pojedyncza porcja? Nie mamy – ze smutkiem w głosie odpowiada kelnerka w jednej z dziesiątek kawiarni serwujących deser patbingsu w centrum miasta Czedżu. Dookoła siedzą same podobnie ubrane pary: dopasowane trampki, koszulki w identyczne paski, takie same telefony w dłoniach. Koreańscy nowożeńcy stanowią sporą część z prawie 10 mln turystów, którzy co roku przyjeżdżają na Czedżu. Popularność wyspy i łagodny klimat sprawiły, że światowe media obwołały ją koreańskimi Hawajami. Życie toczy się tu w leniwym, wyspiarskim rytmie. Autobusy odjeżdżają, kiedy chcą, restauracje serwują tylko te dania, które akurat chciało się zrobić kucharzom albo do których były akurat świeże składniki. Nie ma sensu się denerwować.
Ale to tylko jedna z twarzy Czedżu. Wyspa słynie z unikatowej kultury, pod wieloma względami różniącej się od tej z półwyspu. Wystarczy wyjechać z największego miasta, aby zobaczyć, że dawna Czedżu nadal istnieje – często skryta pod warstwą wyuczonej koreańskości.
Krwawa historia Czedżu
Warstwa ta jest dość cienka, bo aktywną politykę asymilacji prowadzi się na wyspie od niedawna. Przez stulecia jej mieszkańcy byli izolowani. W XVII w. jeden z królów z koreańskiej dynastii Choson zabronił im opuszczać Czedżu. Jeszcze w 1910 r., kiedy Półwysep Koreański podporządkowali sobie Japończycy, wyspiarze byli w Korei powszechnie uznawani za cudzoziemców. W świadomości wielu Czedżu była tylko miejscem zsyłek i hodowli koni.
Koniec II wojny światowej przyniósł Koreańczykom wyzwolenie spod japońskiego panowania, ale także podział kraju na komunistyczną północ i proamerykańskie południe. Dla Czedżu oznaczał on również rozpoczęcie jednego z najbardziej krwawych okresów w historii. W 1948 r. na wyspie, z racji położenia przyłączonej do południa, wybuchło powstanie przeciwko wyborom zorganizowanym przez ONZ. Podczas tłumienia rebelii życie straciło kilkadziesiąt tysięcy osób – prawie 10% ludności wyspy. Podczas wojny koreańskiej rząd południa zsyłał na wyspę wszystkich podejrzanych o komunizm. W ramach taktyki spalonej ziemi niszczono całe wsie. Przez kolejne pół wieku za samą wzmiankę o powstaniu na Czedżu groziło więzienie.
Dopiero w 2003 r. pierwszy raz wspomniał o nim prezydent. Nie przeszkodziło mu to jednak zamurować wejście do jaskini, w której odkryto masowy grób. Od czasów wojny koreańskiej rząd w Seulu postanowił zrobić z buntowników pełnoprawnych Koreańczyków. W rezultacie powoli zanikają lokalne wierzenia i język. Coraz mniej osób pamięta też o jednej z najbardziej osobliwych z wyspiarskich tradycji – matriarchacie.
Kobiety morza
Podczas gdy Koreanki na półwyspie płakały po wydaniu na świat córki, mieszkańcy Czedżu świętowali. To kobiety zdobywały tutaj jedzenie, wyrywając je morzu. Nurkowały od świtu w poszukiwaniu małży, ślimaków, ośmiornic, jeżowców i innych morskich stworzeń, którymi potem karmiły rodziny. Dziś tradycja kobiecych połowów zanika, ale przy odrobinie szczęścia haenyeo (dosłownie „kobiety morza”) można jeszcze zobaczyć przy pracy na wysepce Udo. Większość z nich to starsze osoby – mało która dziewczyna ma odwagę i siłę do tak ciężkiej pracy. Obecnie nurkują w piankach i maskach, lecz jeszcze kilkadziesiąt lat temu wskakiwały do morza bez niczego albo odziane tylko w bawełniany strój.
Na Udo, malutkiej wyspie oddalonej o kilkanaście minut rejsu od większej siostry, można zatopić się w atmosferze dawnego Czedżu nie tylko dzięki haenyeo. Przed domami suszą się na słońcu warkocze czosnku, pola przedzielone czarnymi murkami z wulkanicznego bazaltu porastają krzewy orzeszków ziemnych. W morzu i w domach nadal najwięcej do powiedzenia mają kobiety.
Mieszkańcy utrzymują, że Udo z profilu przypomina leżącą jałówkę, dlatego jej nazwa w dosłownym tłumaczeniu znaczy Krowia Wyspa. Jest największą z 62 wulkanicznych wysp otaczających Czedżu i jedną z popularniejszych wśród turystów. Z jej najwyższego szczytu, Udobong, rozpościera się widok nie tylko na całą Udo, ale i na brzegi Czedżu.
W oddali majaczy sylwetka Seongsan Ilchulbong – Szczytu Wschodu Słońca – ni to wyspy, ni to półwyspu powstałego w wyniku kontaktu chłodnej morskiej wody z gorącą lawą. Efektem walki dwóch żywiołów jest niesamowity wulkaniczny stożek, który wraz z okolicami został w 2007 r. wpisany na listę UNESCO.
Bogowie z Czedżu
Wejścia na szlak pilnują dwa posągi z porowatego bazaltu. Twarze mają wykrzywione w lekko kpiącym uśmiechu, dłonie złożyły na brzuchach, wyłupiaste oczy wlepiają w wyruszających na szczyt śmiałków. Dol hareubang uznawane są za bożki płodności. Nikt nie wie, skąd wzięli się kamienni staruszkowie, ale dziś trudno zwiedzać Czedżu bez ich opieki. Stoją w bramach domostw, na skrzyżowaniach dróg – wszędzie tam, gdzie mogą ustrzec ludzi od złego. A także pod wulkanem Seongsan Ilchulbong.
Na wierzchołek prowadzą setki drewnianych stopni. Co jakiś czas turyści zatrzymują się, by zrobić zdjęcia rozpościerającej się w dole wyspie, przytulonemu do wulkanicznego stożka miasteczku i co ciekawszym formacjom skalnym. Największe wrażenie robi ogromna kamienna maczuga. Według legendy bogini Selmondae stawiała na niej swoją lampę, gdy tworzyła Czedżu. Ziemię nosiła w spódnicy. W ciągu dnia usypywała wyspę, a w nocy, przy świetle lampy, zszywała poły szaty, naprawiając szkody po ciężkiej pracy. Podobno zginęła, gdy wpadła do kotła, gotując zupę dla swoich 500 synów. Gdy ci dowiedzieli się o tragedii, zaczęli płakać i z żalu zamienili się w kamienie. Co roku pogrążone w żałobie wulkaniczne skały na Czedżu pokrywają się pięknymi kwiatami azalii.
Krajobraz Czedżu
Pora kwitnienia przypada na czerwiec. To właśnie wtedy na szlakach w sercu wyspy roi się od turystów z selfie stickami w dłoniach. Na szczęście zanim azalie zakwitną (albo gdy kwiaty już opadną), można w niemal całkowitej samotności cieszyć się krajobrazami wnętrza Czedżu, które wyglądają zupełnie inaczej niż tętniące życiem i pełne hoteli wybrzeże.
Wśród porośniętych mchem wzgórz, otulonych mgłą bez względu na porę roku, wiją się malownicze ścieżki. Podczas wędrówki można napotkać pracujących w polu ludzi, a przy odrobinie szczęścia – półdzikie konie. Nad wszystkim góruje pnący się ku niebu Halla-san. Wysoki na 1950 m n.p.m. wulkan w sercu wyspy to idealne miejsce, by latem uciec przed bezlitosnym, niemalże tropikalnym upałem.
Orzeźwienia warto poszukać też na południowym wybrzeżu, w miasteczku Seogwipo. Znajdują się tu trzy najpiękniejsze wodospady na wyspie. Cheonjiyeon z hukiem opada do stawu, w którym według legendy co noc kąpie się siedem nimf. Jeongbang to jedyna w Azji kaskada spadająca prosto do oceanu. Można podejść, dać się ochlapać chłodną, słodką wodą, mocząc jednocześnie stopy w słonym Morzu Wschodniochińskim. Cheonjiyeon, Wodospad Nieba i Ziemi, ukryty jest w parku, gdzie w stawach pływają mieniące się karpie koi.
Kuchnia Czedżu
– Gomapsuda! – słychać z sąsiedniego stolika. Koreańczyk z półwyspu podziękowałby kelnerowi słowami: „Kamsa hamnida”. Na wyspie mówi się jednak także w lokalnym języku czedżu. Niestety liczba jego użytkowników gwałtownie spada. Obecnie szacuje się, że biegle posługuje się nim niespełna 10 tysięcy osób. Niedługo pewnie charakterystyczne dla czedżu sformułowania będzie można zobaczyć tylko w encyklopediach i przewodnikach. Koreańczycy uznają go za dialekt, lecz specjaliści (spoza Korei) twierdzą inaczej – to pełnoprawny język, który za sprawą kilkudziesięciu lat polityki promowania na wyspie koreańskości może wkrótce całkiem zniknąć.
O wiele mocniej trzyma się na szczęście lokalna kuchnia. Na Czedżu nie tak łatwo dostać bibimbap (ryż z warzywami), kalbi (grillowane żeberka) czy inne popularne na półwyspie dania. W restauracjach i domach na Czedżu królują owoce morza. Zdarzają się również konina, mięso bażanta albo grillowana czarna wieprzowina podawana z całą gamą przystawek. Jeszcze do lat 60. ubiegłego wieku czarne świnie trzymano pod wychodkami, w dottongsi – świńskich toaletach. Wytwarzany przy okazji nawóz wykorzystywano do użyźniania pól. Niektórzy twierdzą, że hodowane na normalnej paszy świnie to już nie to samo.
– Na pewno? Ale to będzie naprawdę ostre – kelner wzdycha, gdy próbuję zamówić sundubu jjigae, potrawkę z tofu i warzyw. Nie daję za wygraną i wybieram koreański poziom ostrości. Kiedy kilkanaście minut później język mi płonie, a z oczu płyną łzy, Koreańczycy przy sąsiednich stolikach patrzą z rosnącym podziwem na znikający z mojej miski ostry gulasz. – Wszystko w porządku? – dopytują, proponując na uspokojenie kubków smakowych makgeolli, alkohol ze sfermentowanego ryżu. Dziękuję, mając nadzieję, że ulgę przyniesie mi deser z zieloną herbatą w roli głównej. Pochodzi ona z Czedżu, tak samo jak podawane w restauracji warzywa, mięso czy owoce morza.
Przynajmniej na talerzu na wyspie dba się o lokalność – mieszkańcy Czedżu są dumni ze swej kuchni jak mało kto.