Turkusowe morze pieści plażę tak oślepiająco białą, że czasami oczy bolą od patrzenia. Idealnie przejrzysta woda wywołuje wrażenie, że unoszące się na niej łodzie wiszą w powietrzu. Na obrzeżu plaż wyrastają palmy, a spomiędzy nich strzelają ku niebu wapienne skały. Nic dziwnego, że Ko Phi Phi rywalizuje z Phuket o miano najpiękniejszej wyspy Azji.
Dość gęsto zaludniony Phuket urzeka łagodnym krajobrazem, Ko Phi Phi zaE – podobnie jak wapienne wysepki-mogoty w zatoce Phang Nga – zdumiewa surowym zarysem skał i spokojem, bo jedyni spotykani tu ludzie skupiają się na nisko położonych piaszczystych skrawkach lądu u stop skał.
Od Phuket dzieli Phi Phi taka sama odległość (45 km), jak od Krabi. Właściwie składają się na nią dwie mniejsze wyspy: Phi Phi Ley – poszczerbiony wapienny monolit podobny do pokrytych zielenią wysepek w zatoce Phang Nga – i Phi Phi Don, objęta parkiem narodowym, w którym wbrew przepisom rozwija się zaplecze turystyczne. Jak na ironię, niepodlegająca ochronie Phi Phi Ley zachowała bardziej dziewicze środowisko naturalne, a do maleńkiej osady na Phi Phi Don bezlitośnie wkroczyła cywilizacja.
Szyldy Kodaka, sklepy z koszulkami, małe targowiska, ośrodki dla płetwonurków, hamburgerownie, biura podroży i zakłady fryzjerskie wydaja się przepychać jedno przed drugie, otoczone ośrodkami wypoczynkowymi, w których za noc płaci się od 15 do 200 USD. Podobnie jak cała Tajlandia, Phi Phi utkana jest z kontrastów. Na jednym rogu przyprawia o wściekłość, na drugim napawa radością.
NA TEMAT:
Gdy tylko opuścimy wioskę, urok wyspy będzie przemawiał sam za siebie. Wystarczy półgodzinna wspinaczka do ukwieconego punktu widokowego, by ujrzeć zarys Phi Phi Don – dwóch wielkich skał połączonych pasem piasku i palm kokosowych, tworzących kształt sztangi.
Z kolei łatwa 40-minutowa przechadzka z wioski brzegiem morza doprowadzi do Had Yaow – długiej plaży o przeczystej wodzie i najbielszym piasku, jaki tylko można sobie wymarzyć. Pływa się tu i nurkuje z fajka, mając widok na wznoszącą się w oddali pionową północną ścianę Phi Phi Ley.
Aby najwięcej skorzystać na pobycie, warto wynająć długoogonową łódkę i opłynąć wysepkę dookoła. Pierwszy przystanek wypadnie przy Jaskini Wikinga (Viking Cave), na Phi Phi Ley. U sklepienia skalistej pieczary budują sobie gniazda jaskółki, nie chroni ich to jednak przed zbieraczami gniazd. Muskularni młodzieńcy wspinają się po bambusowym rusztowaniu, by zdobyć smakołyk ceniony przez chińskich restauratorów. Podobno nie zabiera się gniazd tam, gdzie ptaki jeszcze mieszkają. Ponadto, ponieważ gniazda na rynku są cenniejsze niż złoto, nikt nie zdradza szczególnie wydajnych zbiorów, by nie przyciągnąć konkurencji.
Nazwa Jaskini Wikinga pochodzi od znalezionego wewnątrz malowidła przedstawiającego długie łodzie z wiosłami. Wiek i autorstwo naskalnego dzieła pozostają kwestia sporną. Historycy zgadzają się, co do faktu, że przed XIX w. żaden Norweg nie zapuścił się na Morze Andamańskie. Niewykluczone, że tutejsze malowidło powstało później niż podobne dzieła z Phang Nga i Krabi.
W zatoce Maya długoogonowe łodzie zatrzymują się, aby turyści mieli okazję zanurkować z fajka w pełnej korali zatoczce o kształcie podkowy, otoczonej stromymi klifami i pusta biała plaża. Opłynąwszy znaczna część obu Phi Phi, łódź staje przy Wyspie Bambusowej (Bamboo Island), gdzie znowu można ponurkować z fajka. Rafy są tutaj większe, częściej w formie gałęzi i wachlarzy. Bardziej urozmaiconą gatunkowo fauną reprezentują myszkujące wśród zakamarków strzępiele. Kto połknie bakcyla, na Phi Phi w sklepach dla płetwonurków może zdobyć kartę nurka otwartych wód. Wówczas staną przed nim otworem głębsze akweny koło Ko Boda i Hin Muang, pełne barrakud, mant i rekinów wielorybich.