Wybrzeże Morza Śródziemnego jest dziś upstrzone kurortami. Riwiera Turecka to ponad 200-kilometrowy odcinek ciągnący się od Alanyi na wschodzie przez prowincję Antalya aż do malowniczego Bodrum na zachodzie. Jeśli się bawić, to właśnie tutaj. Bodrum, zwane tureckim Santorini albo Cannes, słynie z klubów i życia nocnego. Natomiast ci, którzy ponad szaleństwa gorących wieczorów przedkładają spokój luksusowych kurortów, powinni wybrać Belek. Miejscowość rozwinęła się dopiero w ostatnich latach, a sławę zyskała dzięki ekskluzywnym międzynarodowym hotelom i polom golfowym.
Belek, podobnie jak inne miasta wschodniej części Riwiery Tureckiej, to także dobry punkt wypadowy do największych atrakcji Turcji: Pamukkale, Kapadocji, a także Konyi, jednego z najstarszych miast Turcji, które słynie z kultywowania tradycji i religii. Stamtąd wywodzi się zakon wirujących derwiszów, którzy wierzą, że poprzez swój szalony taniec łączą się z bogiem. Dla turystów organizowane są spektakle – wirują białe szaty, czarne peleryny i stożkowe kapelusze.
Zabytki Riwiery Tureckiej
Kręcę się pomiędzy ruinami teatru a świątynią Apolla w Side. Patrzę na rekonstrukcje pirackich statków. Side słynęło w starożytności z handlu niewolnikami, było bazą dla cylicyjskich piratów, co przyczyniło się do bogactwa i potęgi tej osady. Obecnie jest ona małym, spokojnym kurortem. Tu na wakacje przyjeżdżała sama Kleopatra. Przymykam oczy i wyobrażam sobie, jak to miejsce mogło wyglądać za jej czasów. Gwarna agora pełna była zapachów i kolorów, handlarze rozstawiali towary pomiędzy otaczającymi plac doryckimi kolumnami, a na wszystkich spoglądała bogini bogactwa i fortuny, Tyche. Świątynia wybudowana na jej cześć stała niegdyś w centralnym punkcie placu.
Południowo-zachodnie wybrzeże Turcji pełne jest antycznych zabytków. W Aspendos możemy zobaczyć jeden z najlepiej zachowanych amfiteatrów na świecie. 20 tysięcy widzów zasiadało tu w 41 rzędach, a właściwie wciąż może zasiadać, bo miejsce pełni swoją pierwotną funkcję – wciąż organizowane są tu przedstawienia teatralne. Inny, nieco mniejszy amfiteatr zachwyca w Perge. Oglądam tu też rzymskie bramy, łaźnie, ulicę kolumnową – pozostałość po czasach, kiedy przybył tu św. Paweł, by założyć pierwszą gminę chrześcijańską.
Tavla, czyli to, w co ciągle grają Turcy
Skąd pochodził Święty Mikołaj? Kim był, zanim stał się ikoną popkultury, bohaterem mass mediów i dobrotliwym staruszkiem z bujną brodą? Gdzie mieszkał, zanim na wieki osiedlił się w fabryce zabawek i słodyczy w Laponii wraz z ekipą dziarskich elfów? Był skromnym biskupem Myry – miasta, które obecnie nazywa się Demre i leży w południowo-zachodniej Anatolii.
Siedzę w barze, niespiesznie popijam słodką turecką herbatę ze szklaneczki w kształcie tulipana i zastanawiam się, jak wyglądał prawdziwy św. Mikołaj. Czy miał długą czarną brodę oraz zawadiacke ciemne oczy jak staruszek, który siedzi koło mnie i gra w backgammona?
Mężczyzna wyraźnie dostrzega moje zainteresowanie. Myśli jednak, że bardziej niż jego mikołajowa aparycja interesuje mnie rozłożona przed nim zdobiona gra planszowa. Tryktrak, bardziej znany na świecie jako backgammon, tutaj w Turcji nazywany jest tavlą. To jedna z najstarszych gier planszowych na świecie i ulubiona rozrywka Turków. – Zobacz, ta plansza prezentuje rok – każda ze stron to 12 miesięcy, 24 punkty to liczba godzin w dniu, a 30 pionków to dni w miesiącu. W początkowym ustawieniu jest ich 7 po każdej ze stron planszy. To 7 dni tygodnia, a kolory, czerń i biel, są odniesieniem do odwiecznej walki dnia z nocą – opowiada mi św. Mikołaj i wyjaśnia zasady. Chyba dzięki szczęściu początkującego, kilku radom rozmówcy oraz pewnemu współczynnikowi losowości raz udaje mi się wygrać. Jestem z siebie dumna, jak gdybym zdobyła Mount Everest. Nie codziennie w końcu wygrywa się w backgammona ze św. Mikołajem.
Ta dziwna „gitara” to saz
Turcję poznaję wszystkimi zmysłami. Spaceruję ulicami Antalyi jak w transie. Mnóstwo tu nowych dla mnie zapachów, smaków i dźwięków. – Co to za instrument? – pytam męża-muzyka, wskazując na grających na ulicy mężczyzn. Dziwna, nieforemna gitara ma wielką liczbę progów, po których szybciutko przebiera palcami, ubrany w wytworne papucie, młodzieniec. – To saz. Ma tyle progów, bo w tureckim systemie muzycznym jest po prostu więcej dźwięków – wyjaśnia mi mąż. – To całkiem inny melodyjny wszechświat niż nasz, dwa języki, które zupełnie się na siebie nie przekładają. Tutaj nie ma akordów, za to jest o wiele więcej nut.
Rzeczywiście turecka muzyka brzmi jak z innej planety, nawet nie wiem do końca, jak się w jej rytm poruszać. – Wyobraź sobie, że chcesz skonstruować tureckie pianino – mój mąż nie ustaje w trudach wytłumaczenia niewytłumaczalnego. – W takim instrumencie, między każdymi dwoma białymi klawiszami musiałabyś umieścić... 8 czarnych. Nijak nie mieści mi się to w mojej humanistycznej głowie, siadam obok na ławce i patrzę, jak mąż prosi chłopaka w papuciach, żeby pokazał mu, jak grać na tym cudzie. Ani się oglądam, a już muzycy zapraszają nas do domu „na herbatę”.
Turecka gościnność
„Herbata” w tym przypadku nie oznacza jedynie napoju, ale cały suto zastawiony tureckimi przysmakami stół. Mężczyźni kuszą mnie rachatłukum, czyli kolorowymi galaretkami z pudrem, oraz tulumbą – smażonym ciastem marynowanym w syropie słodowym. Myślą, że polubię także baklawę. Ja jednak od pierwszego kęsu zakochuję się w nadziewanym cebulą, czosnkiem i pomidorami bakłażanie, który piecze się w oliwie. Danie to nazywa się tutaj omdlałym imamem. Podobno nazwa nawiązuje do reakcji jednego z tureckich imamów na potrawę, którą przygotowała mu żona. Wchodzi jedno, drugie, trzecie danie. Do tego nieziemska muzyka, no i ta gościnność, te uśmiechy. W Turcji smaki z Europy, Azji i Afryki mieszają się w niezwykłą, egzotyczną potrawę. Dość łatwo dla nas strawną, bo przygotowaną jeszcze na modłę europejską, ale pełną nieznanych smaków i aromatów, o których nawet nie śniło się naszym kucharzom.
Riwiera Turecka praktycznie
W drogę!
Można wybrać się na spływ rzeką Dalaman albo podziwiać kolorową Dolinę Motyli, wjechać kolejką na górę Tahtalı (skąd przy dobrej pogodzie rozciąga się doskonały widok na wybrzeże) albo odpocząć w cieniu wąwozu Saklikent.
Bez tłumu
Olimpos to maleńka miejscowość, w której nie ma międzynarodowych hoteli, za to są pensjonaty i bary z lokalną kuchnią. Znajdują się tam też ruiny starożytnego miasta i piękna plaża (z kolorowymi kamieniami!). Niedaleko, w Çirali, ze skał wydobywa się gaz, który po wejściu w reakcję z tlenem zapala się. Dniami i nocami palą się tam naturalne ogniska. Dojechać można autobusem, ale wygodniej wynajętym samochodem.
Alkohol
Turcja, a szczególnie Riwiera Turecka, jest mniej restrykcyjna od innych krajów islamskich, jeśli chodzi o picie alkoholu. Warto spróbować rakı, czyli anyżowej wódki.
300 dni w słońcu
Riwiera Turecka ma wprost wyśnioną pogodę – 300 słonecznych dni w roku, a temperatura rzadko spada tu poniżej 10-15 °C. Od końca maja do października zazwyczaj nie pada już deszcz. Jeśli nie lubisz upałów, lepiej jechać wiosną lub na jesieni.