Wiedeński Bal
Upiór w Operze Wiedeńskiej to ja. Nie zdążyłam się przebrać ani nawet uczesać i teraz po całym dniu biegania muszę wystawić się na widok najbardziej wystrojonej socjety w mieście. Wiedziałam, że nie należy się zapominać na tych królewskich fotelach. Staatsoper jest jedną z najważniejszych operowych scen świata. W ramach festiwalu jazzowego w jej gmachu odbywają się nie tylko koncerty muzyki poważnej, lecz również popowe występy – m. in. Cindy Lauper, Briana Ferry czy Seala. Właśnie na tego typu wydarzenie przybyliśmy dziś wieczorem, co w niczym nie ujmuje gravitas całej sytuacji. Wszyscy goście wyglądają wspaniale, a marmurowe posadzki i freski pędzla Moritza von Schwinda każdego mogą onieśmielić. Nawet... samego twórcę. Dekorator Eduard van der Nüll był tak przejęty tym, jak zostanie odebrane jego dzieło, że zanim gmach opery został otwarty, popełnił samobójstwo. Krótko po nim von Schwind, dogłębnie przejęty śmiercią przyjaciela, zmarł na zawał.
NA TEMAT:
Opera Wiedeńska szaleje
Przemykamy się wśród gości w stronę baru La Divina, nazwanego tak w hołdzie Marii Callas. Tuż przed dzwonkiem zdołaliśmy wypić lampkę szampana i po chwili jesteśmy już na widowni, wewnątrz pseudorenesansowej, wielopiętrowej sali zwieńczonej kopułą. Gdy gasną światła, atmosfera ulega rozluźnieniu. Z utworu na utwór staje się jednak coraz bardziej gorąca. Publiczność wstaje z krzeseł i rozchodzi się między rzędami. Cała Opera Wiedeńska tańczy. Ze sceny zespół rzuca w widownię zdjęte koszulki, po które panie w garsonkach, z perłami wokół szyi, nurkują wśród pisków i burzy oklasków. I w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego, w końcu to w Wiedniu nie nowość. Jeśli muzyka Johanna Straussa dziś wydaje się spokojna, warto przypomnieć, że jego walc też był niegdyś istnie „szaleńczym” tańcem, podczas którego – o zgrozo – trzymało się kobietę za talię i wirowało do utraty tchu. No po prostu skandal.