Andjelka obwiesza bukietami szałwii i lawendy kamienny dom i podwórko. Dzięki temu czuje się tutejsza. I ona, i jej mąż, Voja, którzy są naszymi gospodarzami, urodzili się w Belgradzie. Voji należał się jednak chorwacki paszport. Posiadał katolickie świadectwo chrztu i przodków na oddalonej o trzy godziny jazdy wyspie Krk. Ułatwiło to przeprowadzkę. Wybór padł na Istrię, kulturową mozaikę. Na przestrzeni wieków żyli tu Ilirowie – praprzodkowie Albańczyków, Rzymianie, Bizantyjczycy, Włosi i Słowianie. Półwysep stanowił część Republiki Weneckiej, Austro-Węgier i powojennej Jugosławii. Dziś 87% ludności deklaruje, że ich językiem ojczystym jest chorwacki. Wciąż jednak istnieją miasteczka, w których blisko połowa mieszkańców mówi w domu po włosku. Nad każdą, nawet najmniejszą osadą, góruje wieża kościelna wzorowana na kampanili z placu św. Marka w Wenecji, a nazwy na znakach drogowych pisane są w dwóch językach.
Morskie smaki Istrii
O świcie uporczywe, rytmiczne odgłosy cykad stają się dla nas, mieszczuchów, nie do zniesienia. Gdy Krnica, nasza maleńka wioska na wzgórzu, pogrążona jest jeszcze we śnie, wyruszamy do oddalonego o kwadrans portu kupić ryby. Voja, stosownie do okazji w marynarskim trykocie i białym kaszkiecie, recytuje litanię typowych dla Istrii gatunków ryb.
Ponad koronami drzew dostrzegamy zatokę w kształcie gwiazdy. Przy jednym z jej ramion cumuje kilkanaście łódek. Kolejne wracają z połowów. Trzeba się spieszyć, bo większość ryb odławia się na zamówienie hoteli. Na sprzedaż pozostaje niewiele, a targu dobija się, nie schodząc z pokładu.
Voja wraca z reklamówką pełną maleńkich stynek, sardynek i szprotek, które lekko podsmaży na oliwie. Zdobył też dorodne okonie morskie i dorady, które przed grillowaniem obłoży gałązkami rozmarynu, czosnkiem i grubą solą. Wieczorem poda do nich ziemniaczaną sałatkę z blitvą, czyli bałkańskim burakiem liściowym oraz Malvaziję, białe lokalne wino o przepięknej słomkowej barwie, po którym cykady wydadzą się nam mniej uciążliwe.
Stary Rakalj
Jeśli przyjmiemy, że Istria to skrzyżowanie cywilizacji, my stoimy na tych krzyżujących się drogach i nie potrafimy podjąć decyzji. Skręcimy w lewo i trafimy do rzymskiej Puli, gdzie czeka doskonale zachowany amfiteatr z pierwszego wieku, łuk triumfalny i świątynia Augusta. Pojedziemy na wprost i odkryjemy Republikę Wenecką w Rovinju, mieście kuszącym wspinaczką brukowanymi uliczkami, z podmywanymi przez wodę kamieniczkami, aż do kampanili kościoła św. Eufemii. Odbijemy nieco w prawo i w Poreču zachwycimy się przepychem Bizancjum – iskrzącymi się złotem, wpisanymi na listę UNESCO mozaikami bazyliki Eufrazjana.
Już mamy ruszyć przed siebie, gdy na rozstaju dróg dostrzegamy przedziwną budowlę z szarego kamienia. Można by ją obejść dookoła w trzydziestu krokach. Po bocznych ścianach, niewiele wyższych niż dorosły mężczyzna, pnie się dzikie wino. Od frontu drewniane, niemalowane drzwi i dwa zakratowane okna. Wygląda jak rysowany ręką dziecka dom. Gdyby nie jeden szczegół – wieńcząca dach sygnaturka bez dzwonu. – To kościół św. Józefa, prawie 300-letni – objaśnia Andjelka. We wsi stoi jeszcze jeden podobny. A w całej Istrii są ich dziesiątki. Wszystkie popadły w ruinę, ale kto ma o nie dbać? Okolica się wyludnia. Młodzi uciekają za pracą do Rijeki, do Zagrzebia. Zostali starzy. I przyjezdni, jak my.
Kto wie, może przyczyna leży gdzie indziej? Przez wieki na Istrii osiedlali się Słowianie z Dalmacji. Uciekali przed ostrzem osmańskich mieczy i islamizacją, dlatego daleka im była religijna ostentacja. Budowali skromnie, doraźnie, jakby bez wiary, że to, co wznoszą, może przetrwać wieki. Kamienne elementy konstrukcji łączyli bez spoiwa.
A może zawinili Wenecjanie? Wytrzebili porastające półwysep dębowe lasy. Marmurowe fragmenty starożytnych zabytków wywieźli do budowy wystawnych pałaców, a budowle podbitych Słowian skazali na powolny rozpad. Andjelka zna miejsce stworzone do takich rozmów – Stary Rakalj.
Asfaltowa droga kończy się tuż przed szczytem wzgórza i ostatni odcinek pokonujemy pieszo. Mijamy zębate obręby baszt, bram, murów obronnych. Na kamiennych szczątkach średniowiecznego grodu rozrasta się makia. Prawdopodobnie już w dwunastym stuleciu wznosił się tu warowny zamek. O jego upadku przesądzili właściciele z Loredanów – weneckiego rodu dożów. Przetrwał tylko kościół św. Agnieszki. Oparci o jego liczącą ponad sześćset lat fasadę spoglądamy w dół urwiska. W samotności i ciszy.
Raša
– Pokażę wam, z czego słynęła Istria w czasach mojej młodości – oznajmia Voja i odbija w prawo. Wjeżdżamy do Rašy. Na elewacjach domów pastelowy róż wymieszany z sadzą. – Wydobywano tu najwięcej węgla w całej Jugosławii. Pozamykali kopalnie, a węgiel przypływa z Chin. O budowie Rašy zdecydował Mussolini. Faszystowskie Włochy zbroiły się, wzrastało zapotrzebowanie na surowce. W ciągu 547 dni wzniesiono górnicze miasto o układzie linearnym. Najdalej stanęły rzędy jednopiętrowych domów robotniczych. Prostokątny plac oddzielił je od willi wysokich urzędników i dyrektorów kopalni.
Z dawnej zabudowy placu pozostał ratusz, niegdysiejsza siedziba partii faszystowskiej. Stoi tu też kościół św. Barbary. Wygląda jak górniczy wózek odwrócony do góry nogami. Brakuje posągu robotnika-wojownika. Zniszczyli go Jugosłowianie, gdy w 1947 r. świętowali decyzję o odebraniu półwyspu Włochom.
Ciekawi nas, dlaczego zamknięto kopalnię. – Przemysł przegrał z turystyką. Wydobycie węgla zdestabilizowało podłoże. Pobliskiemu zabytkowemu Labinowi groziła zagłada. Tego wieczoru ze średniowiecznych murów Labina spoglądamy na połyskujący w dole Adriatyk. Każda z epok zostawiła na Istrii swoje ślady – potęgi, bogactwa, zagrożenia, wojny. Co pozostanie po współczesności? Nie wiadomo. Chorwaci uważają jednak, że najcenniejsze, co mogą zrobić, to ocalić dorobek przeszłości.
Istria praktycznie
Podróż
Do Istrii najwygodniej dojechać i poruszać się po niej własnym samochodem. Poza rokiem szkolnym między mniejszymi miejscowościami nie kursują autobusy. Autostrada w kształcie litery Y spina słoweński Portoroż na zachodzie z Opatiją na wschodzie oraz Pulą w szpiczastym dole półwyspu. Z Polski nie ma bezpośrednich połączeń lotniczych do Puli. W sezonie trafiają się czartery.
Warto!
Zejść do stumetrowego krasowego wąwozu rzeki Pazinčicy w Pazinie. A po półgodzinnej przeprawie przez bujną zieleń, spojrzeć na kasztel wybudowany nad samym brzegiem urwiska.
Górskie miasteczka Motovun i Grožnjan szczycą się truflami. Podaje się je z polentą, carpaccio, jajeczną fritają z dzikimi szparagami, makaronem fuži i kluskami njoki. W nadmorskich miejscowościach warto zamówić grillowane kalmary, czyli lignje na žaru. Pod żadnym pozorem nie odmawiać sobie cienko krojonej szynki, zwanej pršut ani kieliszka czerwonego lokalnego wina Teran.