Prędzej czy później każdy tam trafia - Francja jest po prostu zbyt duża, aby całkowicie zignorować jej istnienie. Może to będzie wyjazd na narty, może wyśniona wyprawa do Disneylandu albo wakacje w jednej z tysięcy nadmorskich miejscowości. Odwiedziny w krainie Galów wydają się nieuchronne i właśnie dlatego nigdy nie były dla nas turystycznym priorytetem. Ale Francja czekała spokojnie, odległa zaledwie o kilkanaście godzin jazdy samochodem. I stało się. Kiedy na świecie pojawiły się dzieci, zaczęliśmy szukać sympatycznego miejsca na wakacje. Ciekawego i przyjaznego. Takiego, gdzie nie będziemy się nudzić i nie będą dokuczać tropikalne choroby. Wyjazd do Francji okazał się strzałem w dziesiątkę! Pojechaliśmy tam jeszcze raz, potem znowu. To, co miało być przelotnym flirtem, niepostrzeżenie przeszło w głęboką zażyłość. Nie zaplanowaliśmy dokładnie ani pierwszej, ani żadnej z kolejnych podróży - po prostu podążamy za drogowskazami niezawodnie wskazującymi ciekawe miejsca. Możemy zwiedzać zabytki i przesiadywać w galeriach bez rodzicielskich wyrzutów sumienia, bo zawsze gdzieś za rogiem znajdziemy plac zabaw (zresztą dzieciaki z roku na rok mają więcej zrozumienia dla sztuki). Radośnie myszkujemy po pchlich targach, szalejemy w morzu i górskich potokach, a emocje sięgają szczytu na migocącej kolorowymi lampkami karuzeli. Podróżowanie po Francji jest proste i bezstresowe. Codziennie opychamy się chrupiącymi bagietkami, a do nieznanych nam gatunków sera dobieramy miejscowe wina. Sypiamy zazwyczaj na kempingach i jeszcze nigdy, nawet w szczycie sezonu, nie mieliśmy problemu ze znalezieniem miejsca pod namiot. Po dwóch czy trzech tygodniach takiej wędrówki wracamy przyjemnie zrelaksowani. A solidny zapas troskliwie wybieranych win umila nam wieczory jeszcze długo po powrocie.
Karuzela Wrażeń
Uwielbiamy Francję za jej różnorodność. Im dłużej podróżujemy, tym lepiej wiemy, ile jeszcze zostało do odkrycia. Nie potrafilibyśmy rozsądzić, co podobało nam się najbardziej: pachnące dzikim rozmarynem i lawendą wzgórza Prowansji, postrzępione kaldery Masywu Centralnego czy zielona powódź burgundzkich winnic. A może jednak kamienne pejzaże zamglonej Bretanii? Na szczęście nie trzeba wybierać. Wszędzie dotrzemy z oszałamiającą prędkością 300 kilometrów na godzinę innym francuskim cudem - pociągiem TGV. Można też jechać świetnie utrzymaną autostradą, ale najmilej bywa na wąskich prowincjonalnych drogach łączących tonące w kwiatach miasteczka. Obiadowe aromaty na pewno przywabią nas do którejś z lokalnych restauracji. Nikt jeszcze nie oparł się quiche lorraine czy wołowinie po burgundzku. We Francji, mimo drobnych różnic kulturowych i bariery językowej, nie sposób czuć się obco. Jakaś jej część tkwi w każdym z nas. I pomyśleć, że owej cudownej krainy mogło nie być. Juliusz Cezar mógł Galię zamienić w zawieszoną praniem Kalabrię, Arabowie przebudować Notre Dame na meczet, a utarczki z Anglią groziły likwidacją małej czarnej. Niemcom się prawie udało - zbyt kwaśna kapusta panoszy się po alzackich restauracjach do dziś. Na szczęście w krytycznych chwilach Francuzi potrafili obronić camemberta i beaujolais nouveau. Mieli o co walczyć. Sam wykaz najważniejszych francuskich osiągnięć przyprawia o zawrót głowy. Gotyckie katedry, renesansowe zamki, zapierające dech dzieła współczesnej architektury, szampan, gęsie wątróbki, creme brulée, Lazurowe Wybrzeże... a przecież to tylko początek litanii, w której nie może zabraknąć rewolucji francuskiej, wieży Eiffla, Luwru i oczywiście Citroëna 2CV. No i nie ma nic przyjemniejszego, niż usiąść na tarasie kawiarni i popijając kawę, poszukać przy sąsiednich stolikach Brigitte Bardot, a kiedyś Louisa de Funesa. Po drugiej stronie ulicy pan Hulot odprowadza rozrabiakę Mikołajka do szkoły, a z placu przed katedrą płyną dźwięki akordeonowego walca z "Amelii". Francja to piękny, pełen urlopowej lekkości kraj. Od Alp po Pireneje.