Krople deszczu tańczą po lnie i pszenicy na polach, po drzewach w jabłoniowych sadach, po różowych kwiatach hortensji. Potoki wody atakują kamienne ściany domów, szumią w rynnach i dudnią o łupkowe dachy. W takie dni lepiej nie wychylać nosa spod dachu. Czasami tylko jakaś zakapturzona postać biegnie do piekarni po bagietkę. Bo we Francji pogoda może mieć wpływ na wiele, ale nie na godziny posiłków. Przed przemianą w deszczowców ratuje nas calvados. Dotąd zawsze po macoszemu traktowaliśmy ten regionalny specyfik o dużej mocy i sporej sile rażenia, ale okowita z jabłek okazuje się idealnym trunkiem na sztormowy wieczór. Pierwsza lampka mile rozgrzewa, druga zdecydowanie poprawia humor. Tylko dlaczego tak trudno wstać?
Kraina Impresjonistów
Rankiem przecieramy oczy. Nie, to nie skutki wczorajszego wieczoru. Słońce naprawdę świeci! I w niewiarygodny sposób zmienia świat. Wczoraj Normandia jawiła nam się jako kraina wysublimowanych szarości. Dziś hortensje płoną purpurą, trawa zieleni się niemal jadowicie, nawet szary mur wydaje się błyszczeć. To właśnie te kolory pokochali impresjoniści.
Dołki nad Morzem
W Etretat kilka ulic zabudowanych urokliwymi, dziewiętnastowiecznymi willami zwraca się ku kamienistej plaży. Przy promenadzie jest wszystko, czego letnik może sobie zażyczyć - od baru po karuzelę i wypożyczalnię żaglówek. Są też liczni następcy impresjonistów. Pochyleni nad sztalugami chłoną ten sam widok, który przed laty zafascynował Moneta. Biały, kredowy klif ma kilkadziesiąt metrów wysokości. Cieniutko warstwowana ściana jest tak jasna, że ten odcinek wybrzeża nazwano "alabastrowym". Woda wyrzeźbiła w monolicie skarpy głębokie przepaście, ostrokrawędziste turniczki, a nawet sporych rozmiarów łuki. Skalnymi półkami i rozcięciami, do których nie sposób dotrzeć bez skrzydeł, zawładnęły mewy. Białe ptaki szybujące wokół klifu przypominają gigantyczne płatki śniegu. Albo piłeczki. Zaraz, zaraz, a może to jednak są piłeczki? Z czeluścią przepaści sąsiaduje pole golfowe. Panowie w sweterkach w serek przymierzający się do ataku na kolejny dołek są ucieleśnieniem spokoju, chociaż strzał wprost do morza wydaje się nie do uniknięcia.
Na Skałach i Na Piasku
Normandzkie wybrzeże żyje w rytmie pływów, które należą do najwyższych w Europie. Odpływ odsłania u podnóża klifu zaskakująco kolorowy świat. Do skał przyczepione są wstęgi zielonych, brązowych, a nawet żółtych wodorostów. W wypełnionych wodą zagłębieniach niczym kwiaty w ogródkach tkwią krwistoczerwone ukwiały. Wędrówka po równi pływowej jest fascynująca, ale nie wolno stracić poczucia czasu; po sześciu godzinach poziom wody zwiększy się o kilka metrów, odcinając ewentualnym maruderom drogę odwrotu. Tymczasem ruch pod klifem jest spory, ale chyba tylko my zajmujemy się kontemplowaniem uroków przyrody. We Francuzach najwyraźniej zagrała myśliwska żyłka. Wyposażeni w wiaderka oraz siatki uwijają się jak w ukropie. Każdy wszak z radością zje na obiad osobiście zebrane kraby czy ślimaki. Niestety, znamy się tylko na grzybach, więc zamiast na połów wyruszamy na targ. Tuzin świeżutkich ostryg i butelka cydru doskonale komponują się z morską bryzą. Co jeszcze można zrobić z jabłek? - zastanawiamy się, chłodząc gardła musującym, bursztynowym płynem o wyraźnie owocowej nucie. Alabastrowe Wybrzeże uwodzi fantastycznymi widokami, pustymi zatoczkami i siecią idealnych do wędrówek ścieżek. Jednak plażowanie na kamieniach jak kurze jaja jest na dłuższą metę dość uciążliwe. Przez wiekowe, wyjęte jak z powieści Dumasa miasteczka jedziemy więc na zachód, gdzie klify nie są już tak spektakularne, ale za to szerokie plaże pokrywa drobniutki żółty piasek. Granicą pomiędzy Normandią "niską", i "wysoką", jak dwie części regionu nazywają Francuzi, jest ujście Sekwany. Rzeka rozlewa się tu szeroko. Oba brzegi spina imponujący Pont de Normandie. Most ma ponad 2 km długości i jest na tyle wysoki, aby mogły pod nim przepływać oceaniczne statki. Zawieszone na pylo nach przęsło wygina się ku górze. Przejazd po tej prowadzącej do nieba wstążce szosy wywołuje emocje zbliżone do latania. Z Paryża nad kanał La Manche jedzie się niecałe trzy godziny po świetnych autostradach, więc latem bywa tu tłoczno. Mimo to stosunkowo niewiele osób wyleguje się na piasku - Francuzi pokochali aktywny wypoczynek. Może to oczywiście być gra w kulki, surfing czy lotnia, ale o wiele bardziej odkrywcza wydaje się przejażdżka wózkiem zaopatrzonym w żagiel. Wystarczy krótki instruktaż, aby złapać wiatr w kolorowy dakron i rozkoszować się pędem, balansując na granicy wywrotki. Na przykład na Omaha Beach, gdzie lądowały pierwsze oddziały alianckie.
Śladami D-Day
Brzeg, który musieli sforsować, nie był wysoki, co jednak w pełni rekompensował Wał Atlantycki. Tysiące wycelowanych w morze luf dział, moździerzy, karabinów maszynowych, miotaczy płomieni, goliatów i wszystkiego, co tylko niemiecka technika potrafiła wymyślić. Całość ukryta w solidnych, żelbetonowych schronach o fantastycznych niekiedy formach. Większość tych konstrukcji zachowała się do dziś, ich skuteczność zaś była doprawdy zadziwiająca. Na plaży Omaha zaledwie trzydziestu trzech Niemców godzinami trzymało tysiące Amerykanów plackiem na mokrym piachu. Nieustannie bombardowana Bateria Chaos przez cały krytyczny 6 czerwca 1944 r. raziła wszystko, co nawinęło się jej pod lufy. Olbrzymie wrażenie robi na nas Point du Hoc. Fale rozbijają się z hukiem o trzydziestometrowy klif i samotnie sterczącą skalną iglicę. Patrzymy na gigantyczne leje po pociskach i olbrzymie betonowe bunkry, które wytrzymały bitewny ogień bez większego uszczerbku. Z dreszczem poddajemy się wyobraźni, podsuwającej obrazy sprzed siedemdziesięciu lat, gdy rangersi prosto z morza wspięli się na ścianę, zdobywając baterię. Podobnie jest w Arromanches, gdzie w szerokiej zatoce alianci z przyholowanych zza kanału kesonów zbudowali port, całymi miesiącami zaopatrujący ogromną armię. Dziś przy każdym z tych miejsc działa muzeum, w którym po obejrzeniu zatopionych podczas lądowania czołgów można kupić pamiątkowe kartki. Na niektórych widać flagi wyzwolicieli: brytyjską, kanadyjską, amerykańską i polską.
Haftowana Kronika
Wojska alianckie nie były pierwszymi, którym przyszło pokonać kanał La Manche. Wilhelm Zdobywca musiał być wyjątkowym człowiekiem. Dość powiedzieć, że będąc synem władcy Normandii i córki grabarza, utrzymał się przy władzy, co w XI- -wiecznej Francji nie było proste. Gdy w 1066 roku nadarzyła się okazja powiększenia księstwa, ochoczo skorzystał z niej, wciągając tym samym Anglię w wir światowej polityki. Można by pomyśleć, że kolejna bijatyka to nic takiego, ale każdy, kto zobaczył tkaninę z Bayeux, jest pod wrażeniem. Tysiącletnia, długa na 70 metrów wstęga płótna rozwija przed nami pełną napięcia historię wyprawy podbudowaną przez głos lektora w słuchawkach. Prosty haft szalenie realistycznie przenosi powódź szczegółów - grzęznące w ruchomych piaskach konie, kometę Halleya zwiastującą powodzenie wyprawy, przeprawę przez morze i samą bitwę pod Hastings. Ironią losu jest, że ta opowieść o narodzinach Anglii jest jednym z największych skarbów... Francji. Po wyjściu z muzeum słyszymy niemal wyłącznie angielski. Nawet w kawiarni, rozkoszując się cudownym creme brulée, siedzimy obok brytyjskich miłośników militariów dyskutujących nad przewagą zündappa nad harleyem. Konstatujemy, że jesteśmy świadkami kolejnego najazdu. Tym razem chodzi o najazd wyspiarzy na Normandię. Przybysze zza kanału coraz częściej kupują kamienne domostwa i zostają tutaj na stałe. Życie wśród szachulcowych domów odmierzane kolejnymi szklaneczkami cydru może być przecież przyjemne. Nawet jeśli akurat pada deszcz.