Chciałeś o coś zapytać, słucham. – Kostas przymyka powieki i chciwie zaciąga się papierosem. Wydaje się, że ognik lada chwila strzeli płomieniem. Pochłonie zmierzwioną brodę, siwe włosy, zastawiony winem stół. Aż w końcu strawi całą tawernę opartą o krawędź urwiska w centrum Dimitsany. Jednak ognik przygasa. A zażywny staruszek posyła w niebo kolejny kłąb dymu. Godzinę temu przestało padać. Parująca wilgoć zsuwa się z gór w labirynt średniowiecznych ulic. Wypełnia rozpadlinę, na której zboczach przycupnęły domy i kościoły. Wybudowane z kamieni i skał w świetle dnia zachwycają surowym detalem. Ale nie teraz…
Zmierzch schował przed wzrokiem mosiężne kołatki, zdobione okucia, ukwiecone balkony. Zostały ciemne fasady z oczodołami okien. Łatwo ulec złudzeniu, że noc zamieniła stare rezydencje (archondika) w ogromne sowy uczepione skał. Wtulone w siebie ledwie robią miejsce dla brukowanych placów i uliczek, po których niczym zjawy przemykają okutane w czarne chusty staruszki.
Pop właśnie skończył wieczorne nabożeństwo. Umilkły dzwony. I już tylko pełne wina szklaneczki przygrywają radośnie wjeżdżającym na stoły greckim znakomitościom: musace, pieczonym serom (saganaki), faszerowanym warzywom (gemista). Całe miasteczko odpłynęło z kościelnych ław i przycumowało do stolików tawern. Z wyjątkiem najważniejszego obywatela. Wykutego w marmurze patriarchy Grzegorza V, urodzonego w Dimitsanie greckiego bohatera narodowego. Stoi na cokole i od stu lat wskazuje kamienną dłonią niebo. Grzech nie unieść głowy. Tym bardziej że nad dachami rozpoczął się właśnie niezwykły teatr cieni.
Wilkołaki z Arkadii
Księżyc przedarł się przez mgłę i łypie na świat srebrną źrenicą. U dołu ostre zęby gór, nad nimi poszarpane chmury. Wyglądają jak rozwarta paszcza, gotowa połknąć Wielką Niedźwiedzicę, Andromedę, a gdy zabraknie gwiazd – Dimitsanę z jej trzystoma mieszkańcami…
– Dziś nawet noc ma wilczy apetyt – mówi Kostas. Kiedy sięga po oliwę, jego ręka zastyga nad stołem. Moje pytanie nie wymaga słów. Wystarczą dwa przedmioty, które rzucam między butelki i talerze. Plastikowa szczęka z długimi kłami i „Wędrówki po Helladzie” – starożytny przewodnik po Grecji pióra Pauzaniasza. Oczy Kostasa zwężają się w szparki i nagle twarz się rozjaśnia. – Ha! – klaszcze w dłonie. – Uwielbiam zagadki! Ta jest prosta. Chodzi o mit o królu Likaonie. Antyczny thriller, którym spartańskie matki straszyły dzieci!
Według Pauzaniasza władca Arkadii zaprosił na ucztę Zeusa, obiecując uraczyć go wyrafinowanym daniem. Co podał? Pieczeń ze swojego syna, którego zabili starsi bracia. Bóg skosztował i wpadł w furię. A potem rozprawił się po swojemu z rodzinką. Braci zatłukł piorunami, a króla Likaona zamienił w wilkołaka. Kilka lat później od kudłatego towarzystwa roiło się w całej Arkadii. Jeden z nich – Demarchos – miał nawet wygrać zawody bokserskie w Olimpii. Chcesz wiedzieć, czy wciąż można je tu spotkać? Pewnie! Spytaj fryzjera Dijasa. Czasem goli prawdziwych cudaków.
Tawerna eksploduje śmiechem, a gdy robi się ciszej, Kostas sprowadza mnie na ziemię. – Wilki ostatni raz widziano w okolicy podczas drugiej wojny światowej. Jak wyjęci ze starych legend są już tylko mnisi z wąwozu Lusios. Idź do klasztoru Prodromou. Na szlaku często grzmi, ale nic się nie bój. U nas błyskawice przynoszą szczęście.
Dimitsana w Arkadii, fot. Shutterstock.com
Arkadia, czyli raj w Grecji
Gdzie szukać szczęścia, jeśli nie w Arkadii? Dziewiczej krainie leżącej w sercu Peloponezu pomiędzy górami Menalos i Likaon. Słyszał o niej każdy. Jednak niewielu potrafi wskazać ją na mapie. Wszystko przez figiel, jaki kartografom spłatali poeci i malarze renesansu. Za pomocą pędzla i pióra wyrwali Arkadię z geograficznych granic. A potem wcisnęli w ramy obrazów i opasłe tomy poematów, zamieniając pasterski region w krainę idylli. Tak powstał nowy ziemski Eden.
Droga do raju nie jest prosta. Pewnie dlatego rzadko zaglądają tu turyści. Wybierają autostradę prowadzącą do nadmorskich kurortów w okolicach Pylos. A Grecy zacierają ręce. Dzięki temu mają niebo na wyłączność. W dodatku tuż pod nosem.
– To tylko dwie godziny jazdy ze stolicy – mówią ateńczycy. Potem wskakują w samochód, by przez Korynt dotrzeć do Tripoli, skąd serpentynami pną się ku dzwonom Dimitsany. Ich dźwięk budzi Arkadię o świcie. Tłucze się po zboczach, opada w doliny i cichnie w głębokich wąwozach. Takich jak Lusios.
Klasztor Prodromou
Wyrąbana w ścianie parowu ścieżka wspina się zakosami ponad las. U dołu dudniąca rzeka, nad głową niebo zwiastujące burzę. Pierwsza błyskawica rozjaśnia półmrok. I wtedy go dostrzegam. Przyklejony do ściany wąwozu XII-wieczny klasztor Prodromou (Jana Chrzciciela). Przypomina jaskółcze gniazdo balansujące nad trzystumetrową przepaścią. Co sprawia, że nie runie w dół? Kilka dębowych belek podtrzymujących kruchą konstrukcję czy może żarliwa modlitwa mnichów?
Przed stu laty mieszkało ich tu kilkudziesięciu, dziś zaledwie trzech. Jeden z nich skinieniem zaprasza do środka. Surowe oblicze, płomienne oczy, broda opadająca na mosiężny krzyż. Wygląda, jakby zszedł z bizantyjskiego fresku zdobiącego ścianę kaplicy. Ascetyczne wnętrze klasztoru wypełnia atmosfera skupienia. Przez półmrok płynie cichy psalm. Zapach wosku miesza się z wonią kadzidła i czegoś jeszcze… Diabelnie mocnej kawy!
Ręka w habicie podaje filiżankę, częstuje galaretką lukumi. Potem chwyta pod ramię i prowadzi na taras. Deszcz przetarł mgłę. Widok zapiera dech. Na czubku urwiska po drugiej stronie wąwozu dostrzegam monastyr Filosofu (z X w.), jeszcze dalej Emialon (z XVII w.) otoczony wianuszkiem skalnych pustelni. A pod nimi, daleko, majaczą miasteczka – Andritsena, Stemnitsa, Dimitsana. I jedna z najstarszych osad Arkadii. Owinięta wstęgą mitycznej rzeki Alfejos malutka Karitena.
Klasztor Prodromou w Arkadii, fot. Shutterstock.com
Karitena
W XIX w. mieszkało tu kilkanaście tysięcy ludzi. – Prawie tyle, co w złotych czasach Bizancjum. Sławni na całe Bałkany kowale, złotnicy czy kamieniarze, tacy jak ja – mówi Stefanos restaurujący kościółek obok ruin frankońskiego zamku w Karitenie. – Zostało dwieście osób. Reszta popłynęła do Ameryki i Australii. Szukać szczęścia… Diabeł czy Bóg, ktokolwiek rządzi światem, ma poczucie humoru – uśmiecha się mężczyzna, patrząc na malowidło z apostołami sunącymi statkiem po rozgwieżdżonym niebie.
– Ech, święci mają wieczną labę, a człowiek tylko chwilę sjesty. Pokażę ci coś. – Odkłada kielnię, wyciąga oliwki. I stary banknot. Międli go w dłoniach. W końcu rozwija papierek. Na rewersie pofałdowany krajobraz z bizantyjskim mostem i miasteczkiem wtulonym w zamkową skałę. Dokładna kopia tego, co mamy przed oczami. – Kocham to miejsce – szepcze, chowając bezwartościowy banknot i dodaje: – Jesteśmy jak te drachmy. Kiedyś wszyscy wypadniemy z obiegu. Ale do diabła z pieniędzmi! One szczęścia nie dają. Za to ten widok… jak najbardziej.
Arkadia praktycznie
Dojazd
Do Aten polecimy liniami Aegean Airlines (z Warszawy) i Ryanairem (z Modlina, a od listopada 2017 również z Katowic, Krakowa i Poznania). Przy rezerwacji z wyprzedzeniem zapłacimy ok. 400 zł w obie strony. Ze stolicy do Tripoli na Peloponezie dojedziemy autobusem (12 EUR). Wynajęcie samochodu 30 EUR/dzień (transport publiczny w Arkadii jest słabo rozwinięty).
Na bazę wypadową najlepiej wybrać Stemnitsę lub Dimitsanę. Za pokój ze śniadaniem w pensjonacie Tsarbou w Stemnitsie zapłacimy 50 EUR (www.xenonas-tsarbou.gr).
Jedzenie
W lokalnych restauracjach (estatoriach) zjemy smaczne posiłki. W Dimitsanie polecam tawernę Teftis przy głównym placu. Serwuje znakomitą jagnięcinę i gemistę (obiad z karafką domowego wina – ok. 10 EUR). A na kawę i słodkości warto wpaść do kafenionu Gerusia w Stemnitsie.
Arkadia słynie z pszczelarstwa. Słoik miodu tymiankowego lub sosnowego kupimy w sklepiku Zaradosiaka w Dimitsanie (przy głównej ulicy).
Atrakcje Arkadii
Trzeba koniecznie wybrać się do wąwozu Lusios. Przydadzą się dobre buty i ciepła bluza. Odwiedzając klasztory Prodromou, Emialon i Filosofu, należy pamiętać o stosownym ubiorze (kobiety – długie spódnice i zakryte ramiona, mężczyźni – długie spodnie).