Na początku był lód. Nie istniały góry ani morze, nie błyszczały gwiazdy, ale istniał Ymir, lodowy olbrzym, pierwsza z żyjących istot. Wyłonił się z topniejącej zmarzliny w krainie Niflheim. Dotykiem zmieniał ziemię w mroźne pustkowie, tchnieniem skuwał rzeki. Przeciw władzy tyrana zbuntowali się trzej bracia – Vili, Ve i Odyn. Szczątki pokonanego giganta posłużyły do stworzenia znanego nam świata. Z jego krwi powstały oceany, z kości – góry, z włosów – drzewa, a z czaszki – nieboskłon. Jednak inne olbrzymy, pomiot Ymira, przetrwały wojnę z bogami. Tak przynajmniej sądzili osadnicy, którzy w IX w. przybyli na Islandię z Norwegii. Niedostępne wnętrze wyspy było dla nich takim samym siedliskiem pierwotnych mocy, jak góry Jotunheimen w ojczyźnie. Dziś wystarczy stanąć na Vatnajökull – po svalbardzkim Austfonna drugim co do wielkości lodowcu Europy – by przyznać im rację. Podobno widać go nawet z oddalonych o 550 km Wysp Owczych.
NA TEMAT:
Islandzki gigant spoczywa na skalistym łożu, jego grzbiet tonie w chmurach, jęzory spływają w doliny. Ostatnio nadeszły dla niego trudne czasy. Jeśli wierzyć mitom, ostateczna ruina świata nastąpi, gdy wskrzeszony Ymir stanie do walki z ognistym demonem Surtrem. Lód spotka się z płomieniem. Albo z globalnym ociepleniem.
Tu morze łączy się z górami. O jakim kraju mowa?