Siedzę na nabrzeżu, macham nogami i słucham cichego pluskania wody pode mną. Jezioro Bodeńskie można oglądać ze Szwajcarii, Austrii lub Niemiec. Ja jestem w miejscu, z którego powinnam mieć doskonały widok na alpejskie szczyty po drugiej stronie – na bawarskiej wyspie Lindau. Dziś jednak oddziela mnie od nich puchaty biały cumulus. Macham więc nogami i patrzę na dwa charakterystyczne elementy, które jak wodne rogatki strzegą wejścia do portu. Lew – symbol Bawarii – i nowa latarnia. „Stara”, Mangturm, stoi na nabrzeżu, tworząc część XIII-wiecznych fortyfikacji. Kamienne wrota milcząco zachęcają, by odkryć świat za nimi. Choć nie wypłynę w rejs, odbieram to jako zaproszenie do podróży.
NA TEMAT:
Alpenstrasse to najstarsza trasa widokowa w Niemczech.
Wsiadam na rower i ruszam wzdłuż nabrzeża. Przejeżdżam pod gałęziami drzew, głęboko zacieniającymi ścieżkę. Wyspę okala niewysoki mur. Co jakiś czas pojawia się w nim furtka, a za nią, prosto do wody, prowadzą schodki. Na jednych siedzi kilku nastolatków. Rozkładają kartki, rysują. Kawałek dalej mijam dziarską staruszkę na rowerze, jedzącą truskawki z koszyka przed nią. Chwilę później wyprzedza mnie biznesmen w garniturze. Pewnie wraca po pracy do domu, który ma na stałym lądzie – wyspa jest tylko jedną z dzielnic miasta Lindau. Spotykamy się znowu, kiedy drogę przegradza nam zamknięty szlaban.
Na tym niewielkim skrawku lądu, liczącym mniej niż kilometr kwadratowy, jest miejsce nie tylko dla trzech tysięcy mieszkańców, ale i dla sporego dworca kolejowego, z którego pociągi mostem przejeżdżają na stały ląd. I choć na kolorowych, ukwieconych uliczkach wcale nie jest tłoczno, czuję, że czas zamienić ten śródziemnomorski klimat na cel mojej podróży – szerokie przestrzenie, góry i wijącą się pomiędzy nimi Alpenstrasse. Mało? Dorzućmy do tego około dwadzieścia jezior, wodospady i baśniowe zamki. O Niemieckiej Drodze Alpejskiej słyszałam tyle zachwytów, że kiedy rano siadam za kierownicą, niemal przebieram po niej palcami z podekscytowania. Uwielbiam prowadzić i uwielbiam góry – a przede mną liczący 450 kilometrów górski film drogi.
Kieruję się na wschód. Odtąd po prawej stronie będę mieć cały czas Alpy. Czasem mniej, czasem bardziej widoczne, ale wciąż w świadomości. Przed Oberstaufen drogę otulają zielone wzgórza – skromny zwiastun nadchodzących widoków. Przy poboczu ciągną się niskie murki z omszałych kamieni. Jakbym wjechała do krainy hobbitów. Trawersująca zbocze droga wygląda na trwale z nim zrośniętą. Miała na to sporo czasu – to najstarsza trasa widokowa w Niemczech. Niektóre fragmenty opisane są na kartach dziennika z podróży króla Maksymiliana II – tego, którego syn, Ludwik II, wybuduje później słynny zamek w Neuschwanstein. Przed przełęczą Oberjoch, przez którą już w średniowieczu transportowano beczki soli i inne towary, Alpenstrasse zwęża się i zaczyna zwijać w wyjątkowo ciasne serpentyny. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo – po 106 zakrętach jestem 300 metrów wyżej. I pewnie przez te zakręty przegapiam później właściwy zjazd na rondzie. Chwila nieuwagi i muszę zawrócić, bo... niechcący wjechałam do Austrii.
Cały tekst o Alpenstrasse przeczytasz w sierpniowym wydaniu magazynu Podróże