Jedziemy nad morze! Tyle tylko, że nie nad nasze. Ponoć za zachodnią granicą Morze Bałtyckie jest bardziej błękitny, a plaże są kamieniste. – To taka namiastka Lazurowego Wybrzeża – przekonuje mnie pełen imponujących cyfr artykuł z „Ostsee Zeitung”, najpopularniejszej gazety w tym regionie.
„Półkilometrowe molo w Heringsdorf, 30 plaż dla naturystów (w czasach żelaznej kurtyny Rugię nazywano Majorką NRD), 6000 wiklinowych koszy chroniących urlopowiczów przed wiatrem (za kilka euro za dzień) i na koniec rzecz najważniejsza – ponad 2000 słonecznych godzin w roku. Rekord w Niemczech”. Trudno się dziwić, że nasi sąsiedzi zza Odry coraz częściej wybierają własne wybrzeże, zamiast jechać do Grecji czy Tunezji.
Z wyspy Uznam w kierunku Usedom
Stacja Świnoujście Centrum wygląda jak flagowa inwestycja Unii Europejskiej. Równiutko ułożona kostka na peronie, niebieskie ławki, niektóre schowane pod wiatami krytymi ceramiczną dachówką. Tylko zrobić zdjęcie i wysłać do Brukseli.
Na stację cicho wjeżdża duma regionu, nowoczesny pociąg Uznamskiej Kolei Nadmorskiej. Kiedyś składy kursowały jedynie do Ahlbecku po stronie niemieckiej. Ale przybył tu z wizytą kanclerz Gerhard Schroeder i wyraził nadzieje, że wkrótce pociągiem będzie można dojechać do Polski. Tak też się stało.
Świnoujście czy Międzyzdroje to zaludnione plaże, nad którymi górują szklane, wysokie apartamentowce, wybrzeże Uznamu zaś to XIX-wieczna architektura domów uzdrowiskowych: biała, z wieżyczkami i bogato zdobionymi gzymsami. Tak zadbana, że aż trudno uwierzyć, że ktoś tu mieszka.
Przypomniała mi się podróż po wybrzeżu Zatoki Biskajskiej i granica między hiszpańskim Irun i francuską Hendaye. Po jednej stronie pięły się w górę duże hotele, rządził pieniądz i masowa turystyka, po drugiej Francuzi trzymali się wzorców wytyczonych przez XIX-wiecznych architektów.
Wyspa Uznam rowerem
Po godzinie pociąg zatrzymuje się w Zinnowitz, największym mieście wyspy Uznam. Warto wysiąść na tej stacji z dwóch powodów. Po pierwsze rowery, po drugie rakiety.
Działa tu program UsedomRad, który w skrócie polega na tym, że turysta w jednym miejscu wypożycza rower, a oddaje go w drugim. Takich punktów na całej wyspie jest kilkadziesiąt, nie ma więc problemu z logistyką.
Zinnowitz to największe miasto wyspy Uznam, fot. Shutterstock.com
Ruszamy w kierunku Peenemuende, na zachodnim krańcu wyspy Uznam. To miejsce, które zadecydować miało o wyniku II wojny światowej. – Ach, to tak kiedyś wyglądał Sopot – mówi moja znajoma, kiedy mijamy nadmorską promenadę w Zinnowitz. Rzeczywiście, nawet molo i znajdujący się tuż nad Bałtykiem gmach hotelu udają zabytki pamiętające czasy cesarza Wilhelma II.
Moją uwagę zwracają czystość, brak ulicznych handlarzy, reklam czy głośnej muzyki dobiegającej z restauracji. Ma być tak jak kiedyś. Uznam to lasy, piaszczyste plaże i niewielkie wioski rybackie, w których knajpkach serwuje się tutejszy przysmak albo, jak wolą mieszkańcy, endemiczną rybę występującą jedynie w okolicznych wodach.
– Toż to nasza sieja! Można ją zjeść w każdej smażalni w Polsce – tłumaczę kelnerowi, który serwuje nam obiad w rybackiej wiosce Karlshagen, którą mijamy po drodze. – Nie! To Ost – see – schnäpel – cedzi przez zęby mężczyzna. Wolę się nie kłócić. Mam wrażenie, że jego uprzejmość zmienia się w pruską dokładność.
Tajna broń Hitlera
Osiem kilometrów dalej i w końcu jest. Wojskowy Ośrodek Badawczy w Peenemuende. „Tajna broń Hitlera”, jak mawiał o nim Goebbels. Błyskawicznie zbudowany przez robotników przymusowych, stał się kuźnią talentów niemieckiej nauki. To stąd w październiku 1942 roku po raz pierwszy wystrzelono w kosmos rakietę, to w tym miejscu w ostatniej fazie wojny opracowano pociski V2, które mimo słabnącej przewagi miały dać nazistom upragnione zwycięstwo. Na miejscu jest muzeum i, co charakterystyczne w tego typu obiektach w Niemczech, sala poświęcona winie i odpowiedzialności zachodnich sąsiadów za II wojnę światową.
Wojskowy Ośrodek Badawczy w Peenemuende, fot. Shutterstock.com
Naukowcy pracujący tutaj byli geniuszami. Jednak służyli zbrodniarzom. Po wojnie Amerykanie złożyli im więc ofertę: albo poniesiecie karę za swoją pracę dla Hitlera, albo wasza wiedza przysłuży się pokojowi. – To między innymi dzięki nim Amerykanie wylądowali na księżycu – podkreśla z dumą przewodnik.
Dziś można dotknąć rakiet, przejść się po podziemnych korytarzach, a nawet przeczytać listy od dowództwa niemieckiego, które w związku z klęskami na frontach domaga się przyspieszenia prac nad „Wunderwaffe”. Gdyby im się udało, jak stwierdził dowodzący siłami alianckimi gen. Dwight Eisenhower, Amerykanie nie wylądowaliby w Normandii.