Miejsce akcji: daleki wschód Rosji, połowa drogi między Magadanem a Jakuckiem. Te dwa, jakby nie patrzeć, po sąsiedzku położone miasta dzieli ponad 2000 km. Trasa, na której nie ma już prawie asfaltu, natomiast nie brakuje kurzu ani wertepów. Tu, dokąd dotarliśmy, jest tylko bezkresna tajga, roje komarów, a zimą mrozy przekraczające 50 stopni.
„Ja niepokornyj”
Przy znajdującej się w kompletnej głuszy chacie stoi brodacz bez ręki. Ma w sobie coś intrygującego; coś, co każe nam zatrzymać nasze terenowe auto. – Wygląda niczym bieszczadzki zakapior – szepcze ktoś z ekipy. Prorocze słowa. Niebieskooki mużczina słysząc, że przyjechaliśmy „iz Polszy”, twierdzi, że sam pochodzi... z Bieszczadów. Urodził się w Stężnicy (okolice Baligrodu) w 1941 r. Po wojnie, gdy miał siedem lat, zabrano go na Ukrainę i oddano do domu dziecka. Podejrzewam, że stał się ofiarą przymusowych przesiedleń przeprowadzanych w ramach niechlubnej akcji „Wisła”.
Czy przychodzą mu do głowy jakieś polskie słowa? Wyraźnie widać po nim wysiłek, by coś sobie przypomnieć. W końcu uśmiecha się i przytakuje. – Jeszcze Polska nie zginęła! – mówi dobitnie. Jak trafił na wschód Rosji? Niedobrowolnie. Karnie zesłano go do obozu pracy. W sumie spędził w łagrach 35 lat. Za co? – Ja niepokornyj – przyznaje szczerze, a zarazem wymijająco. To może tłumaczyć, dlaczego nie ma ręki. – Straciłem ją wiosną tego roku. Ktoś mi ją odstrzelił – wyjaśnia, a my już nie dociekamy, z kim miał na pieńku. Pytam, kim się czuje: Polakiem, Ukraińcem, Rosjaninem? Nie zastanawia się, odpowiedź jest jasna: – Hucułem!
No tak, góralska dusza. Choć w dokumentach ma wpisane Nikołaj Michajłowicz, wszyscy mówią o nim „Gucuł”. W Polsce był, odwiedził rodzinną wioskę (obecnie zostało w niej zaledwie kilka domów), gdzie spotkał nawet koleżankę z dzieciństwa. Przenosić się jednak nie będzie. Jego cały świat to tajga, skromna chałupa (z laptopem, na którym układa pasjansy) oraz 34-letnia jakucka żena.
Polacy na Syberii
Dwa dni później docieramy do większej wioski Czerkioch, z ciekawym skansenem. Na jednej z chat wisi tabliczka z informacją, że mieszkał tu – żyjący w latach 1858-1934 – Edward Piekarski, zesłaniec z carskich czasów. W Polsce praktycznie nikt o nim nie wie, natomiast w Jakucji jest bardzo ceniony. Żeby nie oszaleć z bezczynności, stworzył pierwszy słownik rosyjsko-jakucki. Zesłańców, którzy zasłużyli się dla kraju wygnania, było zresztą więcej. Najczęściej wspomina się Jana (dla tutejszych: Iwana) Czerskiego. Na Syberię trafił po powstaniu styczniowym w 1863 r. Eksplorował trudno dostępne rejony, prowadził badania geologiczne i paleontologiczne. Nam przypomniały o nim mijane po drodze Góry Czerskiego.
Kolejne polskie ślady odkrywam już w Jakucku, przy stojącym niedaleko kościoła katolickiego pomniku, a właściwie trzech kamieniach. „Pamięci Polaków, ofiar zesłań XVII-XIX wieku i masowych represji XX wieku, a także wybitnych badaczy jakuckiej ziemi” – wyjaśnia trójjęzyczny napis (po rosyjsku, jakucku i po polsku). Spotykam się tu z Dmitrijem Markołą, szefem lokalnej organizacji Polonia. Dmitrij wręcza mi dysk z filmem wyemitowanym niedawno w telewizji, pokazującym losy zesłańców oraz ich potomków. Niewielu ich w Jakucku zostało, ale wciąż jest wśród nich nauczyciel biologii i aktor Dmitrij Kowalski albo prowadzący szkołę sztuk walki Celestyn Cuchciński. Większość owych Polaków nie zna już języka przodków – zwykle pochodzą z mieszanych małżeństw i sami mają żony Rosjanki czy Jakutki. Ale o korzeniach nie zapominają. Towarzyszący Dmitrijowi skośnooki syn przychodzi na spotkanie w czapce z nazwą naszego kraju.
Ech, kręte i poplątane te polskie drogi.