Pierwszy w Tatry przywiózł je w 1865 r. doktor Karol Cornides. Z emigracji w Anglii wracał do ojczyzny przez Norwegię i tam kupił je jako pamiątkę. Były całe z drewna, mierzyły dobre trzy metry. Nigdy nie używał ich zgodnie z przeznaczeniem. Podobno zawisły jako ozdoba w gabinecie lekarza uzdrowiskowego w Starym Smokowcu.
Kolejną parę, też ze Skandynawii, sprowadził 11 lat później doktor Miklos Szontagh. Używał jej podczas polowań, a wycieczki zalecał jako część terapii kuracjuszom z sanatorium w Nowym Smokowcu. Ci pewnie traktowali nowatorskie pomysły lekarza z rezerwą.
NA TEMAT:
W Tatry zimą przyjechał również 53-letni arcyksiążę Józef Habsburg. Ośnieżone stoki w okolicach Szczyrbskiego Jeziora przemierzał na nowiutkich deskach prosto ze Szwajcarii. Ten widok rozwiał wątpliwości największych niedowiarków.
Narty na dobre wkroczyły na salony. A Tatry – zarówno Wysokie, zamykające od północy kotliny Spiszu i Liptowa, jak i Niżne, ciągnące się po ich południowej stronie – wyrosły na najważniejszy region na narty na Słowacji i największy poza Alpami ośrodek narciarski w Europie Środkowej.
Narodziny pierwszego kurortu
Na początku były jednak nie narty, lecz woda – zwłaszcza ta wypływająca ze źródeł na zboczach Sławkowskiego Szczytu. Jej smak chwalił już 300 lat temu pastor Juraj Bucholtz, który gasił pragnienie podczas wspinaczki. Zdrój bił w gęstym lesie. Gdy okazało się, że woda nie tylko smakuje, ale i dobrze wpływa na zdrowie, pośród smreków wyrosła osada. Pod koniec XVIII w. hrabia Csaky postawił domek myśliwski, potem kolejne chaty dla gości i kapliczkę. Tak narodził się Smokowiec (wówczas jeszcze nie Stary), pierwszy kurort po południowej stronie Tatr.
Powstał w głuszy – w przeciwieństwie np. do Zakopanego, które już wcześniej było pasterską wsią. Budowniczowie sanatoriów nie mogli więc, jak Witkiewicz, odwołać się do wzorców z góralskich chałup. Inspirację czerpali z Alp. Nie przypadkiem jeden z najstarszych obiektów ma dwuspadowy dach, rzeźbioną drewnianą balustradę i dumnie wypisaną nazwę Svajciarsky Dom. Otaczają go nieco młodsze, ale też ponadstuletnie wille, pensjonaty i kościół w stylu, który wypracowali miejscowi architekci. Strome dachy nawiązują do rysujących się w dali grani, ściany ozdobione są odsłoniętym szkieletem z drewna.
Zimowa kraina
Wisienką na torcie jest secesyjny Grand Hotel, wybudowany w latach 1903-1904 wedle projektu najsłynniejszego z tatrzańskich architektów, Quidóna Hoepfnera. Niemal równocześnie z gmachem uruchomiona została naziemna kolejka linowa, pierwsza w Tatrach. Do dziś wywozi gości prawie 300 m w górę, na Hrebienok. Wagonik wspina się po zboczu przez księżycowy krajobraz – to pamiątka po wichurze, która 12 lat temu w kilka godzin strzaskała setki hektarów lasów na południowych stokach.
Fot. Shutterstock.com
Na szczęście po wyjściu z górnej stacji wystarczy ruszyć szlakiem w stronę Doliny Staroleśnej, by wszystko było jak dawniej. Ścieżka wiedzie w krainę zimy. Pnie świerków są siwe od porostów i szronu, z gałęzi zwieszają się szyszki. Do uszu dociera huk – najpierw stłumiony, potem wyraźniejszy. Potok niezmordowanie, jak przed stu laty, opada kaskadami Zimnej Wody z obwieszonych soplami skał. Bajkową atmosferę dopełnia lodowa bazylika, którą mistrzowie zimowej rzeźby co roku stawiają na polanie. Może na cześć wody – w końcu to od niej wszystko się zaczęło.