Tak się składa, że ja mam ich aż sześć. Wszystkie dzięki uprzejmości BMW Classic, które po zakończeniu tegorocznego "Concorso D'Eleganza Villa D'Este", w związku z premierą nowej serii 6, zaprosiło mnie na trochę dłuższą przejażdżkę wszystkimi poprzedzającymi ją modelami - dużymi Coupe BMW i jednym kabrioletem, jako że najnowsza "szóstka" zadebiutowała również w tej właśnie wymarzonej na lato formie.
NA TEMAT:
Start: Jezioro Como
Wychodzę na parking przed Grand Hotel Imperiale Lago di Como. Sześć modeli BMW mam dla siebie na dwa dni i muszę przejechać nimi jakieś 400 kilometrów, przez dwa kraje. To dużo więcej czasu, niż rzeczywiście potrzeba, aby dotrzeć stąd do Zurichu, ale organizatorzy zadbali o to, by "książka drogowa" - rodzaj opisu trasy, wzdłuż której mamy się poruszać - zabrała nas jak najdalej od ekspresówek i autostrad, by wąskimi drogami prowadzić nas wzdłuż możliwie najbardziej malowniczych miejsc. Wyprawa przez Alpy - widoki na krystalicznie czyste jeziora, zielone lasy i zaśnieżone, najwyższe górskie szczyty Europy - to jak spełnione marzenie o podróżowaniu takim, jakie przedstawia nam popkultura. Obrazy górskich przełęczy (np. przełęczy Brennera), po których mkną piękne samochody, to jedne z najbardziej wyrazistych kadrów w historii kina. Do pełni automobilowego szczęścia potrzebny tylko Matt Monroe w głośnikach, lniana koszula, błękitne szorty, mokasyny Tod's z miękkiej skóry i persole na nosie. "Jet set" pełną gębą. To klimat, którego nam, lub naszym rodzicom, w komunistycznej Polsce nie dane było doświadczyć, więc dlaczego by się nie zabawić w jego re-kreację? Miło cofnąć się w czasie o cztery, pięć dekad, w epokę, kiedy kobiety chodziły w sukienkach, a mężczyźni jeszcze umieli składać chusteczkę w klapie marynarki.
Wycieczka przez Alpy
Będę podróżować z Bogdanem, dziennikarzem rumuńskiego "Top Gear". Decydujemy się na śliczne, przypominające trochę z boku Jaguara, XJ6C coupe 3200 Bertone. Podobno trudne w prowadzeniu, jako że jego aluminiowy silnik V8 jest na tyle mocny, że rozpędza ten lekki samochód szybciej, niż bębnowe hamulce potrafią go zatrzymać. Chcemy uporać się z tym potworem w pierwszej kolejności, odkładając na później przyjemniejsze modele. Na szczęście 3200 Bertone wygląda najbardziej świeżo ze wszystkich naszych aut, bo było niedawno poddawane renowacji, zaś drogi w okolicach samego Como powinny być stosunkowo łatwe. Niestety, okazują się zupełnie inne. Chwilę później, jadąc jeszcze w kolumnie samochodów, zanim różne prędkości, umiejętności kierowców i rozmaite awarie ją na trwałe rozbiją, przekonujemy się, jak trudno jest przesiadać się z nowoczesnych konstrukcji do zabytku. Silnik rzeczywiście pięknie ciągnie i w każdym tunelu zwalniamy, redukujemy do dwójki i dajemy gazu, by rozkoszować się dźwiękiem widlastej ósemki, jednak brak wspomagania kierownicy daje o sobie znać podczas ciasnych, wolnych skrętów w miasteczkach, a jej rozmiar utrudnia szybkie kręcenie w górskich partiach. Zjeżdżając z górki, nierzadko przeżywamy chwile zgrozy, gdy hamulce zaczynają wydawać z siebie coraz więcej dziwnych dźwięków i pisków, a do naszych nozdrzy dochodzi zapach okładzin. Zatrzymujemy się nad brzegiem jeziora na kawę i wymianę aut. Como jest bardzo długie i ciągnie się właściwie aż po granicę ze Szwajcarią, będzie więc nam towarzyszyć przez jakiś czas. Jezioro to jest też niewątpliwie jednym z owych niesamowitych "rajów na ziemi" czy też "cudów świata". Widok niebieskiej wody wśród gór, kilku żaglówek na horyzoncie, hydroplanów na niebie i spacerujących wzdłuż brzegu dostojnych włoskich par, momentalnie uspokaja skołatane adrenaliną przejazdu nerwy. Od mechaników, którzy z nami podróżują, dowiadujemy się, że okładziny w "naszym" 3200 nie były dawno zmieniane i może piszczą dlatego, że właśnie się kończą. Włosy jeżą nam się na karku, ale nie mamy czasu kontemplować potencjalnej katastrofy. Przerwa się kończy, trzeba wsiadać w kolejne auto i jechać dalej. Tym razem wybieramy kremowe 3.0 CSI (3.0 - od trzech litrów pojemności), z czerwonym, skórzanym wnętrzem. To poprzednik znanego i chyba najbardziej uwielbianego 635 CSI, czyli tak zwanego "rekina". Od błękitnego 3.0 CS, którym także będziemy jeździć, różni go większa moc, sportowe siedzenia i kierownica oraz waga - jest odrobinę lżejszy. Wsiadam za kierownicę i od razu czuję się jak w domu.
Przełęcze i inne atrakcje
Silnik jest sześciocylindrowy, rzędowy. Nie brzmi już co prawda jak stado piorunów, jak to stare V8 w Bertone, ale ma swój własny charakterystyczny 'gang'. Jest mechaniczny i konkretny, ale niepozbawiony uroku. Przemawia przez niego obietnica skuteczności, nie zaś melodyjności. Poza tym, na szczęście, do dyspozycji mamy teraz wspomaganie kierownicy i hamulce tarczowe. Cieszy mnie to, bo zaczynamy przebijać się w stronę szwajcarskiej granicy, co znaczy, że będziemy przemieszczać się jeszcze wyżej w góry. Sugerują to również znaki, na których coraz cześciej pojawia się nazwa St. Moritz - to kolejne miejsce na mapie Europy, gdzie jeszcze czasami można poczuć zapach tzw. starych pieniędzy. 3.0 CSI nic nie robi sobie z górskich podjazdów. Silnik bardzo dobrze reaguje na gaz i ma zaskakująco dużo "dołu", czyli świetnie ciągnie od najniższych obrotów. Do tego czuć, że samochód jest bardzo lekki i dobrze wyważony. Zaczynam się coraz lepiej bawić, pakując się w kolejne zakręty z rosnącą prędkością. W niektórych "agrafkach" pozwalam sobie nawet na małe ucieczki tyłu. Mimo że nie jestem mistrzem kierownicy, wszystko daje się łatwo kontrolować. Prawie już zapomniałem, co oznacza "bezpośredni układ kierowniczy", dopóki CSI mi o tym nie przypomniało. To radosny samochód, którym, jeśli przyzwyczaimy się do lekkich przechyłów nadwozia i nie szarpiemy za bardzo kierownicą, można podróżować piorunująco szybko, kreśląc łagodne łuki od jednego szczytu zakrętu do drugiego. Przekonuje się o tym francuski dziennikarz prowadzący nowsze 635 CSI, którego wnet wyprzedzamy. Na lunch udaje nam się dojechać tuż za organizatorami. Przytulam samochód i nie chcę się z nim rozstawać. Bogdan ma jednak innego faworyta, więc odrywa mnie od mojego siłą, tłumacząc, że musimy, z dziennikarskiego obowiązku, przejechać się wszystkimi.
Alpy w stylu retro
Robimy przerwę na lunch. Jemy pod samą granicą, w położonej w sercu gór restauracji Crotto Quartino. Gdzie nie spojrzymy, otaczają nas zielone zbocza. Do tego serwują nam taką górę mięsa na przystawki i drugie danie, że z obawy o pogorszenie osiągów aut rezygnujemy z deseru. Gdy zbieramy się do wyjścia, pojawiają się Amerykanie, którzy zostali gdzieś z tyłu na trasie, po tym jak popsuło im się najstarsze w tej grupie BMW 328 Coupe. Szkoda, bo właśnie 328 (co prawda w wersji roadster) było inspiracją dla najnowszego koncepcyjnego modelu grupy BMW. Fajnie byłoby móc sprawdzić, o co tyle szumu. Tymczasem dostajemy kluczyki do 635 CSI, wraz z ostrzeżeniem, by uważać na szwajcarską policję, jedną z najbardziej surowych na świecie. Tym razem Bogdan chce jechać pierwszy. Czekał na ten samochód cały dzień. Jest jednak małe utrudnienie. Skrzynia biegów ma tzw. "dog leg pattern", czyli znany ze starych wyścigówek i rajdówek układ z jedynką do dołu. To wymaga przyzwyczajenia, szczególnie w górach, gdzie redukcje do pierwszego biegu są nieuniknione. Przekonuję się o tym, gdy kilkadziesiąt kilometrów później zasiadam za kierownicą. Niestety, nie mogę powiedzieć, bym był tak zachwycony oryginalną "szóstką", jak mój rumuński przyjaciel. Po świetnym poprzedniku auto wydaje mi się ociężałe i zbyt długie w wąskich winklach. Silnik nie ciągnie dobrze od dołu, ma zdecydowanie więcej "góry", a w wyniku braku "szpery", na tym trudnym górskim terenie nie da się wykorzystać jego mocy w pełni. Wewnętrzne koło kręci się w miejscu, produkując zamiast prędkości jedynie pisk i dym. Samochód, mimo że stylowy do bólu, wydaje mi się spasiony i powolny. Może ze względu na lepsze wygłuszenie czy bardziej nowoczesną konstrukcję. Jednak poczucie "radosnej prędkości" jakie dawał jego poprzednik, zniknęło. Szkoda, bo akurat przejeżdżamy przez przełęcz Julier Pass. W górach, na odludziu, policja raczej nie stoi, więc chętnie bym sobie pofolgował, a tu rozczarowanie. Na noc zatrzymujemy się w Guarda Val, w hotelu o tej samej nazwie. Relaksujemy się na tarasie z zimnym Sanbitterem w dłoni, nasłuchując dzwoniących w oddali krów i podziwiając zachód słońca nad górami, podczas gdy mechanicy serwisują nasze sterane pojazdy.
Droga na Zurych
Następnego ranka po śniadaniu odczuwam pewien smutek. To już ostatni dzień tej niesamowitej wycieczki. Zjazd w stronę Zurychu, z krótkim objazdem wokół tamtejszego jeziora. Na szczęście zostały nam jeszcze trzy auta do poprowadzenia! Zaczynamy od 503 Coupe, z taką samą jak w Bertone widlastą ósemką, ale z działającymi bębnowymi hamulcami. Szybko okazuje się, że nie muszą one być wcale dużo gorsze od tarczowych, jeśli są odpowiednio zadbane. No może trochę szybciej się przegrzewają, ale wtedy po prostu staramy się chłodzić je, hamując silnikiem. To niestety nie jest takie proste, jako że do lewarka w 503 trzeba się nieźle schylić, a trzeci bieg wydaje się zlokalizowany gdzieś przy kostkach pasażera. Pomimo tych trudności, na kawałku autostrady, udaje nam się rozwinąć szaleńcze 120 km/h. Okazuje się też, że w tym modelu wsteczny wrzuca się poprzez podniesienie całego lewarka, czego nikt nam wcześniej nie powiedział i przez co w klinczu z tirem na ciasnym zakręcie blokujemy drogę. Godzinkę później zmieniamy auta. Tym razem lądujemy w 3.0 CS, czyli wolniejszym bliźniaku tak chwalonego przez mnie 3.0 CSI. Znam już zachowanie tego samochodu, więc na trudnym, górskim i puściutkim fragmencie w okolicach przepięknego Einsiedeln (mieści się tam fantastyczne barokowe opactwo) urządzam szaleńczy pościg za wozem fotografów, w ramach zemsty za dzień poprzedni, kiedy byliśmy przez nich wyprzedzani. Kierowca owej 530D próbuje mnie zgubić, najlepiej jak potrafi, ale nie daję się, mimo że na zakrętach pod stromą górę samochód mi się dławi, gdy benzyna z trudem dopływa do gaźnika. Gdzie nie mogę nadążyć techniką, nadrabiam odwagą, za co usłyszę słowa uznania od mojego "przeciwnika". Na lotnisko odwozimy się sami, pozostałą nam 503-ką, taką samą jak rano, tylko że kabrio. Słońce powoli podróżuje w stronę horyzontu, gdy dokonujemy uroczystego objazdu okolic Zurychu. Nie mogę sobie wyobrazić piękniejszego ukoronowania dnia. Silnik grzmi ochoczo za moimi plecami, słońce grzeje twarz. Denerwujący lewarek zmiany biegów z wersji coupe, tu przeniesiony na kolumnę kierownicy, działa idealnie. Dlaczego takie rozwiązania nie są praktykowane do dziś? By zmienić bieg, wystarczy sięgnąć 4 cm, zamiast pół metra w dół. Siedząc na lotnisku, czuję się jak dziecko, które wraca z kolonii i już tęskni za swoimi wakacyjnymi przyjaciółmi i przygodami. Teraz pozostaje mi przejechać taką trasę jeszcze raz, swoim samochodem, z ukochaną dziewczyną u boku. I to właśnie wszystkim, którzy lubią podróżować autem, radzę.