Do napisania felietonu o tym, co czasem wychodzi z tłumaczenia pewnych zwrotów zbyt dosłownie, skłoniła mnie informacja podana na stronie naszych rodzimych linii lotniczych, PLL LOT. W instrukcji dotyczącej tzw. bagażu sportowego wyczytałam, że w ramach sprzętu wspinaczkowego możemy zabrać m.in. szpikulec do lodu. Na wspinaniu trochę się znam, ale przez dłuższą chwilę nie mogłam zrozumieć, co właściwie autor miał na myśli. Pewna nie jestem, ale podejrzewam, że w tym przypadku chodziło o czekan. Po angielsku „ice axe”, co internetowy tłumacz Google przekłada jako lodowy topór.
NA TEMAT:
Zatrzymajmy się na chwilę przy tematyce górskiej. Kiedyś głowiłam się nad treścią ulotki: namiot posiada spódnicę w proszku. W końcu poddałam się i zajrzałam do wersji anglojęzycznej, w której czarno na białym napisano „powder skirt”. Tłumaczenie ze wspomnianą spódnicą było doprawdy dosłowne. Prawidłowa wersja powinna brzmieć „fartuch śnieżny” – służy on do zabezpieczenia namiotu przed nawiewaniem śniegu pod tropik.
Winna szarlotka
Najśmieszniej bywa jednak, kiedy zabieramy się za dosłowne tłumaczenia treści kulinarnych z polskiego na angielski. I tak w menu pewnej nadmorskiej restauracji pojawił się „Denmark from chicken”. Zapewne obsługa chciała reklamować dania z kurczaka, ale wyszło jak wyszło. W tym przypadku słowo „dania” nie odnosiło się do potraw, tylko do kraju słynącego z klocków Lego.
Inne przykłady? Proszę bardzo. Znam wiele, bo nadesłano ich sporo w ramach ogłoszonego przeze mnie na Facebooku konkursu. Rozbroiła mnie nazwa deseru polecanego, sądząc ze zdjęcia, w renomowanym hotelu. A konkretnie jabłko w cieście winnym. Anglojęzyczni goście musieli się nieco zdziwić, gdy zobaczyli opis: „apple pie guilty”, sugerujący, że biedne ciastko nabroiło i jest winne.
Sporo zamieszania wywołuje próba dosłownego tłumaczenia słowa „śledź” – w znaczeniu ryby. Problem w tym, że gdy wpiszemy je w translator Google, powiąże on rzeczonego śledzia z czasownikiem „śledzić, tropić”. W rezultacie trudno się nie uśmiać, kiedy w menu znajdziemy „follow the Japanese” – zamiast śledzia po japońsku mamy polecenie, by śledzić Japończyków.
Makabryczną wręcz wpadkę zaliczyła restauracja przy poznańskim rynku, która postanowiła pochwalić się „przystawką z szyjek rakowych podawanych na carpaccio z buraka”. Sprawa wyjaśniła się dopiero po komentarzu zdegustowanego gościa z Wielkiej Brytanii, który potraktował to jako ponury żart. Otóż w menu widniało „cervical cancer serve on beetroot” a to już zmieniało sens, bo z szyjek skorupiaka zrobił się nowotwór (rak szyjki macicy).
A kto zgadnie, co kryje się pod nazwą „dumplings with the spinach and the celebration”? Że pierogi ze szpinakiem, wiadomo, ale dalej? Widać automatyczny tłumacz nie zorientował się, że nie o celebrowanie idzie, tylko o ser, a konkretnie fetę.
Thank you from the mountain!
Wszystkie wymienione sytuacje są jak najbardziej z życia wzięte. Ale pewnie każdemu, kto zna angielski, zdarzyło się usłyszeć jakieś zbyt dosłowne tłumaczenie. Do moich ulubionych zaliczam na przykład „don't dust me” (nie wkurzaj mnie) czy „funeral in my bag” (pogrzeb w mojej torbie). Cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak wierząc, że przebrniecie przez te rebusy, powiedzieć po prostu: „Thank you from the mountain” (dziękuję z góry)! Chociaż wszystko się zgadza! Piszę ten felieton w Pakistanie, z widokieWinm na ośnieżone szczyty Karakorum.