Miejskie legendy śpią w murach kamienic
Jeśli na zwiedzanie Świdnicy masz jedynie kilka godzin, koniecznie wybierz się na spacer po Rynku. Wspomniana wyjątkowość świdnickiej starówki to przede wszystkim jej historia. Jako jedna z czterech w Polsce, w chlubnym sąsiedztwie Krakowa, Torunia i Poznania, uchowała się przed zniszczeniami wojennymi. Dzięki temu możemy dzisiaj przechadzać się między jej barwnymi, gotycko-renesansowymi kamienicami. Ich mury skrywają legendy, które na stałe wpisały się w ludową kulturę regionu. Nieprzekonanych niech zachęci fakt, że świdnicki rynek plasuje się na drugim miejscu (po wrocławskim) pod względem liczby zabytków.
Świdnica - największe atrakcje - GALERIA
NA TEMAT:
Narożna, jasnozielona kamienica jest jedną z nielicznych, która w przeszłości (1902 r.), na życzenie ówczesnego właściciela, została zrównana z ziemią i zbudowana od podstaw. Na jej dachu znajduje się figurka Hermesa – mitologicznego boga kupców, złodziei i podróżnych. To nawiązanie do kupieckiej tradycji miasta. Sam Hermes podzielił nieraz los nieszczęsnych obiektów przestrzeni miejskiej, które padły ofiarą niewybrednych żartów. Pewnej nocy, w przypływie odwagi (choć trafniej nazwać by to było brawurą) jeden z mieszkańców odział mitologicznego boga w czerwoną bieliznę. Choć teorii na ten temat było wiele, wśród nich protest przeciwko wcieleniu do komunistycznego wojska, prawda okazała się całkiem przyziemna. Zatrzymany żartowniś wyznał, że wyszedł na wojskową przepustkę i – po ówczesnym świętowaniu – poniosła go wyobraźnia…
Historia, która stoi za kamienicą „Pod Złotą Koroną” mogłaby posłużyć jako inspiracja niejednemu scenarzyście seriali paradokumentalnych. W XVI w. ówczesny gospodarz domu ożenił się potajemnie z własną gosposią, która była jednocześnie… jego kuzynką! Pikanterii sprawie dodaje fakt, że ślubu udzielił ksiądz, który wcześniej został ekskomunikowany i nie miał prawa pełnić posługi.
W sąsiedztwie kamienicy będącej świadkiem matrymonialnych ekscesów stoi dom „Pod Złotym Chłopkiem”. Dawno temu zatrzymywał się tu cesarski generał. Jak przystało na prawdziwego wodza, również Albrecht von Wallenstein miał swoje fanaberie. Jedną z nich była zerowa tolerancja dla hałasu. Wojskowy lubował się w ciszy do tego stopnia, że jak przyjeżdżał do Świdnicy, cała armia mobilizowała szeregi, żeby wyłapać wszystkie psy w okolicy i wyłączyć kuranty na wieży. Nic nie mogło zakłócać spokoju generałowi Wallensteinowi. Jednak swoją nazwę kamienica zawdzięcza innemu lokatorowi. Przed kilkoma wiekami mieszkał tu rajca miejski, Piotr Zehli, parający się alchemią. Niestety, jego starania – a co za tym idzie marzenia o posiadaniu złota – spełzły na niczym. Zehli postanowił zatem znaleźć inny sposób na wzbogacenie się. Wytresował kawkę, która wykradała złoto ze skarbca na Wieży Ratuszowej i wiernie dostarczała je w dziobie swojemu właścicielowi. Cwany proceder szybko zauważyli radni, którzy postanowili oznaczyć jedną z monet. Podczas rady miejskiej kazali wyciągnąć mieszki, dzięki czemu szybko zdemaskowali nieuczciwego alchemika. Jednak to nie koniec tej historii. Przed zatrzymaniem złoczyńca został zapytany podstępnie, jaką karę powinna ponieść osoba wykradająca złoto ze skarbca. Zehli bez wahania odpowiedział, że kazałby takiemu fircykowi wejść na Wieżę Ratuszową i zejść z niej po zewnętrznej stronie. Ku zgubie złodzieja radni przyjęli ten pomysł z afirmacją. Sam Zehli tak niefortunnie schodził z Wieży, że w pewnym momencie zakleszczył się i – jak głosi miejska legenda – skamieniał i odpadł. Głowa nieszczęśnika znajduje się dzisiaj w Muzeum Dawnego Kupiectwa.
Historia Świdnicy za murami muzeum
Powstała w 1967 r. placówka muzealna jest owocem kupieckiej spuścizny Świdnicy. W XIII wieku (1285 r.) w mieście obowiązywało prawo mili – jeśli ktoś nie był świdniczaninem, nie mógł się osiedlać ani handlować w promieniu 6,5 km. Muzeum krzewi handlową tradycję miasta, udostępniając eksponaty związane z dziejami handlu – relikty kramów kupieckich (w całej Polsce zachowały się jedynie trzy takie ściany!), wag czy aranżacje dawnej apteki.
Aptekarzowi wolno więcej
Świdnicka apteka, wspomniana w źródłach w 1330 roku, uchodzi w powszechnej opinii za pierwszą aptekę na ziemiach polskich. Aptekarze cieszyli się wówczas szczególną renomą. Mianowani przez radę miejską, jako jedyni mieli prawo ważenia lekarstw – nie zezwalano na to nawet lekarzom. Z powodu monopolu na usługi aptekarskie, wśród „farmaceutów” często dochodziło do nadużyć. I tak, pewnego feralnego dnia, do chorego dziecka – zamiast leku – trafiła zapieczętowana trutka na muchy. Sytuacja skończyła się tragicznie. Jednak zamiast szafotu, winnego aptekarza czekała jedynie grzywna finansowa. W końcu był niezbędny miastu, a jeżeli ktokolwiek chciał mu zrobić konkurencję i otworzyć drugą aptekę, musiał uzyskać zgodę samego cesarza. W XIX wieku w końcu monopol został złamany, jednak miało to swoją cenę. Nowy aptekarz musiał przez 28 lat płacić pierwszemu odszkodowanie tylko dlatego, że był drugim aptekarzem w mieście.
Coś dla ducha…
Kontynuując spacer po Świdnicy grzechem byłoby nie zajrzeć do Kościoła Pokoju. To prawdziwa duma Świdniczan i zabytek wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jego historia sięga dramatycznej w skutkach wojny trzydziestoletniej, po której miasto nigdy nie wróciło do okresu przemysłowej świetności. Rządzący wówczas Habsburgowie odebrali protestantom większość ich kościołów, ofiarowując je katolikom. Światełko nadziei dla ewangelików pojawiło się w momencie podpisania w 1648 r. traktatu westfalskiego, który umożliwiał wiernym wybudowanie po jednym kościele ewangelickim w księstwie śląskim, „jeśli tylko wyrażą taką potrzebę”. Świątynie zyskały z czasem miano Kościołów Pokoju. Jednak kłody pod nogi rzucali protestantom kolejni cesarze z dynastii Habsburgów. I tak kościoły miały powstawać z nietrwałych materiałów, jak glina i drewno, nie mogły posiadać wież dzwonniczych ani szkół wyznaniowych. Władcy liczyli na to, że nietrwałe materiały doprowadzą do rychłego zniszczenia sakralnych obiektów, a ewangelików skłonią do przejścia na katolicyzm. Po wielu turbulencjach, walkach o ziemię czy problemach finansowych, w 1656 roku w końcu udało się położyć kamień węgielny pod budowę nowej świątyni. Wrocławski architekt Albert von Säbich zadbał o stabilną konstrukcję kościoła, którego imponujące, barokowe wnętrze możemy podziwiać do dziś. Mimo plądrowań, ataków bombowych i zniszczeń, Kościół Pokoju jest jednym z najbardziej imponujących zabytków Dolnego Śląska. Legenda głosi, że sam cesarz Wilhelm II, który odwiedził świątynię w 1906 roku, oniemiał z wrażenia, po czym podsumował jego fenomen wymownym zdaniem: „To cholernie piękny kościół!”
…i coś dla ciała
Nie wszyscy odkrywcy są fanami fenomenów architektury czy miejskich legend, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że większość nie przejdzie obojętnie obok złotego trunku. I tu Świdnica znowu ma się czym pochwalić. Piwo było najsłynniejszym towarem eksportowym miasta!
Śnieżysta ręka dziewczęca przynosi ci w szklanym pucharze
Z piwnic lodowatych wśród lata trunek, co długo się pieni,
Łyk każdy serce weseli i myśl ci smutną ożywia.
– fantazjował o wizycie w renesansowej Świdnicy Pankratius Geier Vulturinus, poeta, teolog i humanista.
Szlak piwny świdnickich piwnic był rozsiany po całej Europie, a sam browar równie smaczny co drogi. Kupcy woleli wyjechać z miasta z beczką piwa niż sakwą pełną pieniędzy, bo bardziej im się to opłacało. Złoty trunek stał się przyczynkiem międzymiastowych konfliktów. We Wrocławiu Rada Miejska zabroniła sprowadzania świdnickiego piwa, żeby utrzymać monopol na swój trunek. Tak radykalna decyzja nie mogła obejść się bez echa. Jako pierwsi zbuntowali się zakonnicy. Rozsmakowali się w piwie „konkurencji” tak bardzo, że podnieśli raban – przestali udzielać ślubów, chrztów i odprawiać pogrzeby do momentu, aż alkohol ze Świdnicy nie powrócił na wrocławskie stoły. Na świdnickim rynku do tej pory stoją kamienice o piwnicach głębokich na kilka lub kilkanaście metrów. Każdy właściciel miał bowiem prawo ważyć swój niepowtarzalny złoty trunek, który z nutą rozrzewnienia wspominają kolejne pokolenia.
Choć wciąż wychodzi z cienia Wrocławia, Gór Sowich czy Srebrnej Twierdzy, Świdnica ma szalenie dużo do zaoferowania. Wymienione atrakcje to jedynie przedsmak tego, czego doświadczycie, podziwiając miasto i okolice (przy dobrej widoczności można dostrzec nawet Sky Tower we Wrocławiu!) z Wieży Ratuszowej, wybierając się nad Jezioro Bystrzyckie czy odkrywając poniemieckie podziemia. Tu poznacie historię szalenie utalentowanego pogromcy powietrznych przestworzy, czyli Czerwonego Barona, który wpisał się w popkulturę jako bohater komiksów i bajek. Spacerując po Ogrodzie Różanym, zatopicie się w bajkowych kolorach i zapachach kwiatów, które co kilka tygodni ustępują miejsca nowym gatunkom. Rozsmakujecie się w „Gryzie Bolka”, czyli ręcznie wyrabianym, piwnym cieście według świdnickiej receptury. Kto wie, może komuś z was uda się odkryć cel, jaki przyświecał autorowi rzeźby o niewybrednej nazwie „Srający Chłopek”. Paniom zalecamy szczególną uważność podczas zwiedzania – chodzą słuchy, że kobieta, która usiądzie przy oryginalnej rzeźbie, jeszcze w tym samym roku zajdzie w ciążę!
Zobacz największe atrakcje Świdnicy w naszej GALERII!