Gdybym kręcił film o beskidzkich zbójnikach, finałowa scena działaby się na rynku w Żywcu. Trzeba by tylko nieco cofnąć miasteczko w czasie. Zdjąć kolorowe szyldy, schować samochody i pomnik Jana Pawła II, a na środku, zamiast choinki, postawić szubienicę. Przez kilka wieków Żywiec obejrzał niejedną egzekucję. Wiele brawurowych zbójnickich karier spotkał tu smutny koniec. Jeśli film miałby być zgodny z realiami, na bruku musiałbym ustawić też narzędzia tortur. Niektóre mógłbym wypożyczyć z żywieckiego zamku. Tutejsze muzeum ma w zbiorach sprzęty, które służyły do wydobywania informacji o kryjówkach i wspólnikach. Jednak ani tortury, ani egzekucje nie zniechęcały górali do harnasiów i ich kamratów. Pogranicze Polski i Węgier przez całe lata należało do zbójników, w których lud widział więcej niż tylko zabijaków i złodziei.
Stary Zamek w Żywcu, fot. Artur Kot
NA TEMAT:
Szlak Zbójników Karpackich
– Nie każdy mógł zostać zbójnikiem, tak jak dzisiaj niewielu umie zatańczyć zbójnicki taniec. Obie rzeczy wymagają sporej tężyzny fizycznej. Potrzebne były też odwaga, spryt i świetna znajomość topografii terenu – mówi Leszek Młodzianowski, największy znawca tematu na Żywiecczyźnie. – Nic dziwnego, że zbóje mieli poważanie wśród ludności i powodzenie u dziewcząt. Najładniejsze zostawały ich kochankami czy, jak je wtedy nazywano, frajerkami – dodaje. Siedzimy przy kwaśnicy w Karczmie Żywieckiej niedaleko rynku i zamku. Oprócz miejsc kaźni to właśnie w drewnianych gospodach trzeba szukać śladów zbójników. Wiadomo z zapisów, że w niektórych, np. Starej Karczmie w Jeleśni z 1774 r. czy Karczmie Rzym w Suchej Beskidzkiej, biesiadowali oni. Nasza jest na to za młoda, ale za to siedzi z nami część składu kapeli Karpackie Zbóje.
Muzycy kapeli Karpackie Zbóje z Żywca, fot. Artur Kot
Występują tu czasem, grają też na weselach i imprezach integracyjnych. Zimą robią kuligi, na których wycieczkowicze są „napadani” i zakuwani w dyby. Dziedzictwo zbójników jest niematerialne, zapisane w gawędach, dlatego najlepiej poznaje się je poprzez piosenki i inscenizacje. Wodzirej kapeli – Leszek – nie jest pewien, czy ma zbójnickich przodków, ale widząc go w stroju harnasia, można nabrać podejrzeń, że tak. Owocem jego pasji i kilku lat mrówczej pracy jest Szlak Zbójników Karpackich. Tylko w Karpatach zbójowanie rozrosło się do takich rozmiarów. Przyczyn było kilka. Od gorącej bałkańskiej krwi, która przywędrowała tu z plemionami wołoskimi i płynie w żyłach górali. Przez wymianę handlową między Polską a Węgrami, która szła przez przełęcze. Po fakt, że sama granica biegła górskimi pasmami, w których łatwo było się ukryć, a w razie potrzeby zbiec na drugą stronę. J
ak podkreśla Leszek, o ile gdzie indziej w Europie opryszkowie byli zwykłymi bandytami, to w Karpatach zbójowanie miało też pozytywne strony i splotło się z kulturą ludową. Najlepszym na to dowodem jest Juraj Janosik, który walcząc z austriacką władzą, stał się bohaterem narodowym Słowacji. Grasował tylko dwa lata, ale po śmierci jego czyny obrosłe w legendy wspominano jeszcze długo. I my mieliliśmy swoich słynnych harnasiów. Najwięcej z nich działało właśnie w Beskidzie Żywieckim.
Ślady legendarnych zbójników w Beskidzie Żywieckim
W Skawicy u stóp Babiej Góry przyszedł na świat Józef Baczyński. Data jego urodzenia nie jest znana, za to datę śmierci skrzętnie odnotowują księgi sądowe. Wiadomo z nich też, że w latach 1732–35 dopuścił się licznych napadów na browary, karczmy i dwory, ale miał zbójnicki honor i, widząc obraz Matki Boskiej, zaniechał złupienia plebanii w Inwałdzie. Między wypadami „na zbój” krył się w rodzinnej wsi, która była wówczas istną wylęgarnią zbójników. Dziś górna część Skawicy nazywa się Zawoja; leży ona w malowniczej górskiej dolinie wijącej się przez 18 kilometrów. Na jej końcu znajduje się Policzne, miejsce nazwane od liczenia tu łupów przez zbójników. Prócz nazwy, została po nich pamiątka. Choć opowieści o zabieraniu bogatym i dawaniu biednym, lepiej włożyć między bajki, to tu faktycznie zbóje podarowali wsi… kapliczkę. Zbudowano ją na przełomie XVII i XVIII wieku za zrabowane pieniądze. Nosi imię Jana Chrzciciela, patrona zbójników, i była zadośćuczynieniem za zadane krzywdy.
Nie minęło jednak sto lat, a inni zbóje, pod wodzą Jerzego Fiedora zwanego Proćpokiem, napadli na plebanię w Zawoi. Po uwięzieniu księdza i gospodyni zrabowali, co się dało i zbiegli w kierunku Babiej Góry. Tropiąc zbójnickie ślady, ruszamy więc za nimi w, spóźniony o dwa wieki, pościg.
Wychodząc na Babią Górę, nawet w słoneczny dzień trzeba być przygotowanym na trudne warunki, fot. Artur Kot
Przez lata Babia Góra była zbójnickim gniazdem. Grupy rabujące w Beskidach i innych górach w Polsce kryły się w jej jaskiniach i jarach, skąd potem łatwo było wyprawiać się na bogatszą słowacką Orawę. Schedą po tych czasach są używane do dziś nazwy, takie jak Zbójecki Wąwóz – kryjówka i miejsce libacji – czy Tabakowy Chodnik, którym przemycano tytoń przez granicę. Według jednej z legend, najwyższy szczyt Babiej Góry – Diablak nazywa się tak od czarta, który miał w jedną noc postawić zamek dla zbójnika w zamian za jego duszę. Nie zdążył przed świtem, a zamek runął. Stąd miały się wziąć skały na szczycie. Jest to faktycznie jedyne beskidzkie wzniesienie, na którym, przechodząc przez wszystkie piętra górskiej roślinności – lasu, kosodrzewiny i hal, dociera się do nagich skał.
Szlak od Przełęczy Krowiarki jest z pozoru łatwy. Ruszamy dziarsko pod górę przez wciąż jesienny las. Wkrótce spowalnia nas oblodzenie i śnieg. Wysoko na grani zima trwa już w najlepsze, a wiatr prawie urywa głowę. Trud wynagradzają fenomenalne widoki na łagodnie pofałdowane Beskidy na północy i surową ścianę Tatr na południu. Z Diablaka schodzimy na Przełęcz Brona – ulubione miejsce zbójników. Jej okolice obfitują w jaskinie i jamy, w których mieli chować swoje kosztowności. A że koniec zbójowania przychodził zazwyczaj nagle, worki talarów wciąż mogą zalegać ukryte pod skałami.
Czas wielkich poszukiwań skarbów przypada na XIX wiek, ale wciąż zdarzają się pasjonaci, którzy przeczesują okolicę z wykrywaczami metalu. Nam na takie poszukiwania brakuje i sprzętu, i czasu. Krótki zimowy dzień dobiega końca, schodzimy czym prędzej do Zawoi. Na szczęście biegnący w dół czarny szlak prowadzi prosto do naszego hotelu i udaje nam się zdążyć przed zmrokiem.
Gdzie spotkać współczesnych zbójników?
Kompania Proćpoka krótko kryła się w babiogórskich lasach. Szybko dała o sobie znać na Orawie, po czym ruszyła zbójować w rejonie Wisły i Rajczy. Rosła w siłę, stając się niemal armią liczącą 150 ludzi. Jednak czasy się zmieniały, Małopolska przeszła w ręce austriackie, a nowe władze nie tolerowały zbójeckiego procederu. Wprowadzono standrecht, czyli doraźne sądy bez rozprawy. Na Żywiecczyznę ściągnęły dwie kompanie wojska, a za bandą ruszyła obława. Z początku harnasiowi udawało się ujść pościgowi, ale w końcu został otoczony w chacie swojej frajerki i pojmany. W styczniu 1796 r. stracono go razem z dwudziestoma kompanami w rodzinnej Kamesznicy. Była to ostatnia taka egzekucja w Beskidach. Dzięki surowym prawom i poprawie sytuacji ludności pod rządami zaborcy, w górach zapanował spokój. Zbójnictwo nigdy nie odrodziło się na taką skalę, ale pamięć o nim przetrwała. W gawędach wybielano okrutne uczynki, a sławiono honor i odwagę tych, co „świat równali”. Z czasem jednak ludowa kultura zaczęła zanikać. – W XX wieku w Beskidy przyjeżdżali letnicy z miast, a ludzie na ich widok wstydzili się swych białych portek i góralskich kapeluszy. Gdy ktoś zmarł, chowano go w tradycyjnym stroju, a nowych nie szyto. Po kilkudziesięciu latach nikt nawet nie wiedział, jak nasze stroje wyglądały – opowiada Piotr Jezutek z Bractwa Zbójników spod Babiej Góry. – Dziś zakup góralskiego stroju to wydatek rzędu kilku tysięcy złotych. Na szczęście, gdy założyliśmy stowarzyszenie, większość tej kwoty udało się pokryć ze środków unijnych.
Piotr Jezutek z Bractwa Zbójników spod Babiej Góry, fot. Artur Kot
Nie nosimy strojów cały czas, ale ludzie przychodzą do kościoła ubrani po góralsku, na przykład na Wielkanoc. Zakładamy je też na festyny lub imprezy komercyjne, takie jak „napady”. Ale nie chodzi nam tylko o bawienie turystów. Robimy to przede wszystkim dla siebie. Do Bractwa zapraszamy ludzi pozytywnie zakręconych – mówi Piotr i wyjaśnia, że są w nim paralotniarz, artysta, GOPR-owiec. Czyli wolne duchy, zbóje na nowe czasy. Bo obok odwagi i honoru największą ze zbójnickich wartości była właśnie śleboda, czyli po góralsku – wolność.