Po dwudziestu kilku latach spełniłem daną sobie w dzieciństwie obietnicę. Długo zastanawiałem się, dokąd najlepiej pojechać, aby je zobaczyć. Goryle górskie występują na stosunkowo niewielkim obszarze, na styku trzech środkowoafrykańskich państw: Ugandy, Ruandy i Republiki Demokratycznej Konga (dawny Zair). Ponad połowa z nich (ok. 380) żyje w wulkanicznym masywie Virunga, na terenie trzech parków narodowych: Mgahinga – w Ugandzie, Volcanoes – w Ruandzie i Virunga – w Republice Demokratycznej Konga. Pozostała część (ok. 320) przebywa w ugandyjskim Bwindi Impenetrable Forest. Ostatecznie wybrałem otulone chmurami zbocza w ruandyjskim parku Volcanoes. Jest tam najwięcej gorylich rodzin, z którymi mogą się spotkać turyści, i to właśnie tam Dian Fossey udowadniała światu, że goryle górskie mimo groźnej postury są niezwykle łagodnymi i przyjaźnie nastawionymi do człowieka zwierzętami.
NA TEMAT:
W Stronę Wulkanów
Lot z Nairobi do Kigali, stolicy Ruandy, nie trwał długo. Potem czekała mnie kilkugodzinna jazda na północ do wioski Kinigi – wrót parku narodowego Volcanoes. Zerkałem przez okna minibusa na mijanych ludzi. Nie wiedziałem, którzy z nich to Tutsi, a którzy Hutu. Może dziś to już nie ma znaczenia, pomyślałem. Jednak ponad 10 lat temu te dwa plemiona wybijały się wzajemnie, używając do tego karabinów, maczet i własnych rąk. Zginęło wówczas kilkaset tysięcy mieszkańców. To jedna z najczarniejszych kart historii tego niewielkiego kraju. Wraz z zachodzącym słońcem przybyłem na miejsce. Tej nocy prawie nie spałem. No bo jak tu zasnąć, gdy już niedługo mam stanąć oko w oko z największymi naczelnymi na świecie. A jest ich zaledwie 700.
Pierwsza Lekcja
Spotkanie wszystkich chętnych do zobaczenia goryli odbywa się na głównym dziedzińcu w siedzibie parku. Każdego ranka 40 szczęśliwców – czyli tych, którzy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem postarali się o specjalne pozwolenie (choć nie jest tanie – 500 dol., często trudne do zdobycia), uprawniające do godzinnego przebywania wśród goryli – czeka na decyzję, do której rodziny zostaną zaproszeni. W grupie odwiedzających nie może być więcej niż 8 osób, a jedną z pięciu występujących tu gorylich rodzin wybiera się drogą losowania. Po cichu liczyłem, że może uda mi się wylosować grupę Susa – najliczniejszą (35 osobników) i najtrudniej dostępną, żyjącą wysoko na zboczach Karisimbi – najwyższego wulkanu w paśmie. Los nie uśmiechnął się jednak do mnie. Za to zaraz potem uśmiechało się do mnie z fotografii trzymanej przez jednego ze strażników 13 goryli z rodziny Sabinyo, do której niebawem miałem się udać. Paul, nasz opiekun i przewodnik, zdawał sobie sprawę, że każdy z nas myślami jest już w lesie. Nie przeszkodziło mu to jednak w wygłoszeniu krótkiego wykładu. Dowiedzieliśmy się wówczas, że goryle górskie żyją w stadach, które zwykle liczą od 10 do 15 osobników. Przywódcą grupy jest najstarszy samiec – srebrnogrzbiety (nazwany tak z uwagi na szary lub srebrzysty kolor sierści na grzbiecie). Jest mniej więcej dwa razy większy od samic, których ma kilka w swoim stadzie (zwykle od 3 do 4). Potrafi osiągnąć 2 metry wzrostu i ważyć ponad 200 kg. To on wyznacza plan dnia polegający zwykle na przemieszczaniu się w poszukiwaniu pożywienia. Goryle żywią się głównie liśćmi, pędami i łodygami. Uwielbiają bambus, ale nie pogardzą innymi roślinami. Czasami sięgają po takie przysmaki, jak ślimaki, larwy i mrówki. Te ostatnie połykają jak najszybciej, aby uniknąć bolesnych ukąszeń. Srebrnogrzbiety jako pan i władca wydaje polecenia, nagradza posłusznych, karci niepokornych i rozsądza wszelkie spory. Ma również swoje obowiązki. W wypadku zagrożenia wychodzi na pierwszą linię frontu. Jest ogromny i pewny siebie, zatem prawie zawsze udaje mu się odstraszyć intruza – leśnego drapieżcę lub przywódcę innego stada. Jednak z kłusownikami często przegrywa. To oni od lat są największymi prześladowcami goryli górskich. I to najbardziej bezwzględnymi. Zabijają dla ich dłoni, stóp i głów. Sprzedawane są one jako gadżety kolekcjonerom z dalekiej Europy i Ameryki. Często także płaci się oprawcom spore kwoty za łapanie małych gorylątek, które trafiają potem do prywatnych ogrodów zoologicznych lub stają się żywymi pluszakami u osób z wielkimi pieniędzmi i małą wyobraźnią. Żeby zdobyć jedno młode, kłusownicy bardzo często zabijają kilkoro dorosłych osobników stających w obronie malca. Paul spojrzał na nasze zacięte miny i pewnie do końca nie wiedział, czy większą ochotę mamy teraz na spotkanie z gorylami, czy może z jakimś zabłąkanym kłusownikiem, aby dać mu solidną nauczkę. Dla rozładowania atmosfery dodał na koniec, że każdy z członków stada ma imię i jest rozpoznawany po zmarszczkach u nasady nosa... A potem poszliśmy.
Na Własne Oczy
Właściwie wszystko odbyło się trochę za szybko. Niedługi spacer przez pola uprawne do granicy lasu u podnóża wulkanu Sabinyo (3634 m n.p.m.), pokonanie kamiennego murku, rozmokła ścieżka wśród bambusowych zagajników i… Na niewielkiej polanie Paul polecił zostawić wszystkie rzeczy z wyjątkiem aparatów fotograficznych, jeszcze raz wspomniał, jak się zachowywać, kiedy już spotkamy naszą rodzinę, i ruszyliśmy stromo pod górę. Byłem pewien, że czeka nas teraz mozolny marsz przez dziewiczy las, że oddech będzie stawał się coraz krótszy, stopy zapadać się będą w błoto, a ostre gałęzie smagać nas będą po twarzach. Dlatego na pierwsze poruszenie ściany zieleni po lewej stronie wcale nie zareagowałem. Bardziej zdziwiło mnie, że nagle wszyscy moi kompani stanęli jak wryci i powoli otwierali usta z wrażenia. Chwilę potem wyglądałem jak oni – nieruchomy, z niemym wyrazem zachwytu na twarzy. Zza bambusowych gałęzi spoglądała na nas inna twarz. Czarna, ze śmiesznymi zmarszczkami na nosie i piwnymi oczami. Dochodziły do mnie strzępy informacji wygłaszanych szeptem przez Paula, że to jedna z samic, że ma maleństwo, niecałe 4 miesiące… O tam pod pachą, ta maleńka futrzana istotka… Prawda, że piękna? O tak, wszystko tu było piękne.Mieliśmy godzinę. Do dziś sam nie wiem, czy była to wieczność, czy chwila zaledwie. Jednego jestem pewien – to jedne z najlepiej zapamiętanych 60 minut w moim życiu.