Czekam na nich od szóstej rano na głównym placu Phuket na tajskiej wyspie o tej samej nazwie. Koło siódmej wjeżdżają pierwsze wozy z orkiestrą. Piszczałki, bębny, talerze. Wierni obserwujący procesję tańczą, śpiewają, klaszczą. Pojawiają się chłopcy w białych strojach. Na ramionach niosą drewniane lektyki. W każdej figurka boga – przywiązana sznurkami, żeby nie spadła podczas podskoków.
Zaraz za nimi idą mah songowie – to na nich wszyscy czekają. Mężczyźni i kobiety z wargami przekłutymi szpilami, z szablami w policzkach, z agrafkami wbitymi w skórę. Towarzyszą im pomocnicy – ocierają pot z czoła, polewają wodą, czasem podtrzymują zbyt ciężkie przedmioty.
Tłumu od procesji nie oddzielają żadne barierki. Coraz więcej gapiów dołącza do pochodu. Chcą towarzyszyć świątynnym bogom i mah songom w drodze nad morze. Bo to nad brzegiem morza bogowie nabierają nowych mocy na następny rok.
NA TEMAT:
Dlaczego Wegetariański?
Festiwal obchodzi się w Azji Południowo-Wschodniej wszędzie tam, gdzie mieszka mniejszość wywodząca się z południa Chin. Ale to Phuket jest kojarzone z festiwalem – może dlatego, że dużo tu świątyń, a każda z nich urządza własną procesję, w której czasem idzie nawet setka mah songów.
Większość turystów znika po dwóch godzinach. Wyjeżdżają z obrazem sensacyjnej maskarady i zdjęciami, którymi zrobią wrażenie na znajomych. Gdyby zostali chwilę dłużej, mogliby zrozumieć, po co ludzie przekłuwają swoje ciała.
Fot. Shutterstock.com
Co roku w wigilię pierwszego dnia dziewiątego miesiąca księżycowego zaprasza się na Ziemię dziewięciu Bogów-Cesarzy. To oni decydują o naszym życiu i śmierci. W taoizmie czas, który spędzają na ziemi, to czas odpuszczania win.
Legendy głoszą, że ponad 170 lat temu na Phuket ludzie zapadali na dziwną chorobę. Na wyspie przebywała wtedy teatralna trupa z Chin. Aktorzy doszli do wniosku, że choroba to kara za brak czci wobec Niebiańskich Królów. Rozpoczęli post i oczyszczanie. Jak łatwo się domyślić, choroba zniknęła. Dlatego dzisiaj wierni przez 9 dni utrzymują ścisłą wegetariańską dietę (stąd nazwa festiwalu), nie piją alkoholu, powstrzymują się od zabijania nawet komarów, nie wdają się w kłótnie, nie chodzą ze sobą do łóżka. Jeszcze przed wschodem słońca spotykają się w świątyniach na modlitwy. Raz na jakiś czas ktoś z krzykiem wybiegnie z tłumu prosto w stronę ołtarza. Wywrócone białka oczu, zdecydowane ruchy. Mah songowie wpadają w trans bez żadnego odurzania się – używki są surowo zakazane.
Cierpią za innych
Mah song to dosłownie koń boga – osoba, którą wybiera sobie jeden bóg z chińskiego panteonu. Może nim zostać każdy, byleby w momencie pierwszego objawienia nie miał – bądź nie miała – dzieci.
Wierni wierzą, że w procesjach nie idą ludzie, a bogowie. Podobno mah songowie w transie nie czują bólu. Transem tłumaczy się również niewielką ilość krwi i prawie niewidoczne blizny na ciałach mah songów, którzy brali udział w procesjach w poprzednich latach. Część z nich, zamiast przekłuwać policzki, biczuje się, rozcina języki albo uderza siekierami po plecach. Wszyscy umęczają się, żeby oczyścić całą społeczność z grzechu.
Fot. Shutterstock.com
W ludowej wersji taoizmu nie ma kapłanów, są tylko opiekunowie świątyń. Mah song – bóg w ludzkiej skórze – staje się kapłanem, który doradzi, wyleczy, odpędzi złe duchy, pobłogosławi i z cyfr wywróży przyszłość. To dlatego wierni ustawiają prowizoryczne ołtarze na drodze procesji i klękają w oczekiwaniu na błogosławieństwo. Mah songowie strzelają parcianymi biczami, na głowy klęczących kładą żółte flagi, mamroczą coś pod nosem, na chwilę zastygają w bezruchu. I znowu dołączają do pochodu. Niektórzy skaczą i tańczą, inni słabną. Opierają się o pień drzewa, czekają, aż pomocnicy wyciągną z ich policzków szable.
W drodze powrotnej, im bliżej świątyni, tym głośniejszy staje się huk petard odstraszających złe duchy. Dzieciaki rzucają je pod nogi, stopy pieką potem przez kilka godzin. Chodnik jest zasnuty dymem. Nad głowami wybuchają papierowe pudełka pełne confetti.
Fot. Katarzyna Boni
Każda świątynia ma inny program – mah songowie popisują się, chodząc po drabinach z ostrzy noży i kąpiąc się w gorącym oleju. Apogeum świętowania przypada na dziewiąty dzień obchodów. To wtedy w świetle fajerwerków wierni żegnają dziewięciu Bogów-Cesarzy. I zaczynają roczne oczekiwanie, kiedy to znów będą mogli powitać ich na Ziemi.
Festiwalu Wegetariańskiego nie należy mylić z festiwalem Thaipusam, obchodzonym w styczniu w Indiach, Singapurze i Malezji. Choć forma może wydawać się podobna, to wyrósł z innej religii – hinduizmu, a nie taoizmu.