Dojazd: Do Tadżykistanu, Uzbekistanu, Kirgistanu i innych państw w Azji Centralnej z dolecimy m.in. liniami Turkish Airlines przez Stambuł lub Aeroflotem przez Moskwę.
|
NA TEMAT:
UZBEKISTAN: KRAINA BAWEŁNY
Czerwcowy poniedziałek. Żar słoneczny wypala mózg. W Uzbekistanie właśnie rozpoczęły się czila – „gorące dni”. Przez następne miesiące będzie 40 stopni C. Na poboczach drogi ruch. Wszyscy sprzedają arbuzy. „Jeżeli nie będzie gorąco, arbuzy nie będą śpiewać. Nie będą smaczne”, śmieje się Uzbek. Jadę w kierunku osady Bekabad przy granicy z Tadżykistanem. Zatrzymuję się we wsi Boka. Dookoła pola bawełny. Uprawia się ją tu od lat. Płócienne okrycia doskonale chronią przed słońcem. Są lekkie, mocne i trwałe, dlatego większość tutejszych kobiet chodzi w płóciennych szatach. Z drugiej strony, bawełna to przekleństwo Uzbekistanu. Przez nią zniknęły pola ryżu, pszenicy, zielone łąki, plantacje brzoskwiń. Marzeniem władz sowieckich było zrobić z Uzbekistanu „bawełniane imperium”. Od lat 30. woda z Syr-darii i Amu-darii nawadniała pola bawełny, ale jej część wsiąkała natychmiast w suchą glebę. Ilość wody w korytach rzek zmniejszyła się o połowę. To doprowadziło do zagłady obecnie wyschniętego Jeziora Aralskiego, niedostatecznie zasilanego przez obie rzeki. W Uzbekistanie od dawna już brakuje wody. Niedawno w sklepach pojawiła się woda butelkowana szwajcarskiego koncernu, wyjątkowo droga, bo prawie 4 zł za litr; przeciętny Uzbek zarabia ok. 200 zł miesięcznie.
W STRONĘ DUSZMANÓW
Mijam kolejny posterunek milicji. Funkcjonariuszy na drogach jest bardzo dużo (na jednym skrzyżowaniu potrafi stać ich dziesięciu!) i mogą praktycznie wszystko. „Stop!”, zatrzymuje mnie jeden z nich. „Masz papierosy? Nie? Pokaż paszport”. Wylegitymowanie się jest obowiązkiem. Jeśli im się coś nie spodoba, mogą kazać zapłacić nawet 100 dolarów. Po 10-minutowej dyskusji puszczają mnie. Jadę dalej, pogrążam się w ciężkiej, rozgrzanej, dusznej martwocie. „Daleko do granicy?”, zaczepiam przechodzącą kobietę. „80 km”, odpowiada. „Możesz spać u nas w domu, zjesz, napijesz się”. Kobieta mieszka w niewielkiej lepiance. Dostaję pierogi z kapustą. Sok z moreli gasi pragnienie. Kładę się w niewielkim pokoju. Nie ma łóżek, są tylko dywany. Na ścianie wisi plakat Mekki w Arabii Saudyjskiej, świętego miejsca dla każdego muzułmanina. Siedzimy po turecku, siorbiąc z małych miseczek zieloną herbatę. Maczamy w niej pszenny chleb. Wieczorem przychodzi mąż gospodyni. Oczy czarne jak węgiel, potężny uścisk dłoni, blizna na prawym policzku. Służył w wojsku w Murmańsku, kiedy Uzbekistan był radziecką republiką. „Po co jedziesz do Tadżykistanu? Tam są 'duszmany' – wrogowie”. Uzbecy nie lubią się wzajemnie z Tadżykami. Mówią, że od nich biorą się narkotyki i terroryści. W nocy słyszę śpiewne modlitwy – puszczane są pięć razy dziennie z głośników. A rano znów pedałuję w piekącym słońcu. Dojeżdżam do Bekabad. „Dokąd jedziesz?”, pyta właściciel restauracji.
– Tadżykistan!
– Zwariowałeś? Ciebie zastrzelą, a rower sprzedadzą na bazarze w Duszanbe.
Wyprawa rowerowa przez Tadżykistan [cz.1 - Kamaz na ratunek] czytaj TUTAJ
Wyprawa rowerowa przez Tadżykistan [cz.2 - Jak kupowałem posag dla panny młodej] czytaj TUTAJ