NA TEMAT:
O świcie budzi mnie koncert kogutów. Symbole Portugalii pieją na wyścigi. Za oknami zielone drzewa, na horyzoncie ocean. Quinta do Marco to agroturystyczna posiadłość, jakich w Algarve nie brakuje. Jej właściciel – nomen omen Marco – całe życie przepracował w branży turystycznej, ale parę lat temu postanowił skoczyć na głęboką wodę. – Doszedłem do wniosku, że czas otworzyć coś własnego. Oczywiście naradziłem się z rodziną. Żona i córki zdecydowały się poprowadzić hotel razem ze mną – opowiada. Kupili opuszczone gospodarstwo pół godziny drogi samochodem od Faro, stolicy regionu. Trzeba było nie tylko wyremontować budynek, ale i zadbać o sad. Część z 11 tysięcy drzew pomarańczowych znowu owocuje. Ich zapach jest upajający.
Dom otaczają też zarośla rozmarynu, drzewka kosmatki japońskiej oraz medronho, czyli chruściny jagodnej, zwanej także poziomkowcem. Kosmatka ma żółte, miękkie owoce, których słodko-cierpki smak przypomina coś pomiędzy śliwką, gruszką i cytrusami. W tych bardziej dojrzałych wyczuwam aromaty mango i agrestu. Natomiast z małych czerwonych owoców poziomkowca ojciec Marco, niemal stulatek, robi nalewki i destylat. Pije brandy z medronho dwa razy dziennie, twierdząc, że zawdzięcza mu długowieczność. – Palmy wyciąłem – podsumowuje Marco. – Chcieliśmy mieć tutaj rośliny typowe dla Algarve. A palmy przywieziono z Afryki.
Algarve na rowerze
Po śniadaniu ruszamy w kierunku Taviry. Jedno z najładniejszych miasteczek w Algarve rozsiadło się na niewysokich wzgórzach nad rzeką Gilão. Wzdłuż wąskich ulic stoją nadgryzione zębem czasu domy z kolorowymi obramowaniami okien. Ich ściany kryte są kaflami azulejos lub bielone. Miejsce z klimatem. My jednak pedałujemy dalej – do Cabanas de Tavira, sennej osady nad laguną, a potem z powrotem w głąb lądu, pomiędzy kamiennymi murkami. Mijamy sady, gaje oliwne i drzewa karobowe, z których zwisają strąki wyglądające niczym fasola. Z owoców szarańczyna strąkowego (bo tak brzmi polska nazwa botaniczna) robi się mączkę będącą podstawowym składnikiem wielu lokalnych potraw, przede wszystkim deserów. Jedziemy głównie drogami gruntowymi, czasami kawałek szosą. Jest bardzo ciepło, pachną zioła.
***
Cały tekst Agnieszki Rodowicz przeczytasz w marcowym wydaniu magazynu „Podróże”.