Jeden z kolegów po fachu opowiadał, że kiedyś, stojąc pod rzymskim Koloseum, pozwolił sobie na nieco zbyt długi wykład na temat historii Wiecznego Miasta. Wywołało to zniecierpliwienie jednego z panów, który spontanicznie i szczerze wypalił: – Panie pilot, niech nam pan tego wszystkiego nie opowiada. Ja i tak tego wszystkiego nie spamiętam. Ja nie jestem ALFONS I OMEGA! Dodam tylko, że nie było to żadne przejęzyczenie...
Kormoranem w piękny rejs
Sama byłam świadkiem wielu komicznych sytuacji, gdy rozmówca użył nie do końca zrozumiałych dla siebie wyrazów. Na przykład w Grecji, w czasie wycieczki na jedną z wysp. Czekaliśmy na prom, aż tu stojący obok uczestnik, który na każdy temat miał coś do powiedzenia, rzucił nagle: – Ooo, pani Moniko! Będziemy płynąć KORMORANEM? – Kormoranem? – zdziwiłam się. Zastanawiałam się, jak polska nazwa znalazła się na greckim statku i byłam pod wrażeniem tego, że facet ma tak dobry wzrok, bo ja nazwy jednostki jeszcze nie widziałam.
Chwilę potem sprawa się wyjaśniła. – Miał pan na myśli katamaran? – zapytałam, widząc podchodzący do mola dwukadłubowiec. Wszechwiedzący pan już mnie nie słuchał. Tonem doświadczonego wilka morskiego chwalił się ładnej blondynce, że on na kormoranach już niejeden rejs zaliczył.
Winny kustosz
Podobny erudyta trafił mi się w Toskanii. Poszliśmy do sklepu z winami, w którym faktycznie stało tyle oklejonych kolorowymi etykietami butelek, że można było dostać oczopląsu. Sama nie mogłam się zdecydować, co kupić, kiedy podszedł do mnie jeden z uczestników, przodujący wcześniej w ilości wypijanych trunków.
– Doradź mi coś – poprosił. – Bo wiesz, ja lubię pić, ale nie jestem bynajmniej winnym KUSTOSZEM…. – wypalił szczerze. – Masz na myśli – koneserem? – chciałam poprawić, ale sobie darowałam. Jego mina wskazywała na to, że dobrze wie, o czym mówi.
Gdzie jest Mona Lisa?
Nic nie przebije jednak opowieści mojej koleżanki, która swego czasu pilotowała wycieczki do Paryża. W programie mieli Luwr. A że polski pilot w słynnym muzeum nie ma prawa oprowadzania bez francuskiej licencji, w ramach przygotowania grupy do samodzielnego zwiedzania, jeszcze w autokarze, koleżanka tłumaczyła, co w pierwszej kolejności warto zobaczyć. Rzecz jasna wymieniła słynny obraz, Monę Lisę.
Minęły dwie godziny. Grupa wróciła do autokaru, wymieniając się wrażeniami. Pilotka, podchodząc do jednej z pań, zagadnęła: – Widziała pani Monę Lisę? Turystka popatrzyła na nią, potem rozejrzała się dookoła. – Ma pani na myśli tę rudą? Tę, która zwykle siedzi na końcu autobusu? Nie, chyba jeszcze jest w toalecie – usłużnie poinformowała.
Niebieski trunek
Często się zdarza, że pilot chce pomóc, coś podpowiedzieć, ale klient sobie tego nie życzy. Bo przecież wie. Tak było z jedną panią, która przy każdej sposobności chętnie popisywała się swoją elokwencją, co bawiło całą grupę.
Lecieliśmy samolotem. Akurat stałam w pobliżu, gdy podjechała z napojami stewardesa i zbierała zamówienia. – Może coś pomogę? – chciałam być w stosunku do naszej „gwiazdy” miła, ale zostałam ofuknięta: – Dam sobie radę. Przecież znam języki. Skoro tak, to nie będę się napraszać – uznałam.
Chwilę potem usłyszałam skierowane do stewardesy żądanie: – Wine (bez żadnego „please”). – Red or white? – grzecznie dociekała stewardesa, bo przecież pojęcie „wino” nie jest jednoznaczne. Po minie turystyki widać było, że ma problem ze zrozumieniem, ale z podpowiedzią przyszła sąsiadka: – Pyta, jakie... Na twarzy poliglotki dał się zauważyć popłoch. Nagle ją oświeciło: – Blue wine! Blue! (ang. niebieskie).
Na zakończenie dodam jeszcze, że my, piloci wycieczek, naszych podopiecznych autentycznie lubimy. Większość z Was, drodzy turyści, to naprawdę fajni ludzie, których potem miło (i bez komentowania) wspominamy!