To było chyba najdziwniejsze uczucie zagubienia w mojej karierze podróżnika--turysty. Niedziela, późne popołudnie. Pierwsza godzina mojego pobytu w Japonii. Tokio, dworzec kolejowy Shinjuku - najbardziej ruchliwy dworzec świata, gdzie zatrzymują się pociągi i metro i gdzie codziennie przewijają się prawie 4 mln ludzi. Próbuję wejść do budynku. Wokół tłum ludzi, chmara przypominająca megamrowisko, w którym każdy dokądś się spieszy. Próbuję na tablicach informacyjnych odczytać, jak kursują poszczególne linie metra. Nie widzę angielskich napisów. Zaczepiam jakiegoś mknącego przechodnia, który na moje pytanie po angielsku odpowiada po japońsku. Nic nie rozumiem, a on macha ręką w nieokreślonym kierunku. "Boże!" - pomyślałam. - "Ciężko będzie".
W Tempie Superekspresu
W takich okolicznościach narodziła się moja wielka fascynacja Japonią, krajem liczącym 127 mln mieszkańców, z czego 11 mln żyje w Tokio. Na dworcu szukałam biura turystycznego. Jednak w Japonii nie wystarczy się rozglądać, trzeba wiedzieć, gdzie spojrzeć. Okazuje się, że biuro, a właściwie punkt informacyjny jest tuż obok, przy kasach. Są nawet specjalne punkty informacji turystycznej dla cudzoziemców, które pomagają w rezerwacji hotelu. Mieszczą się zazwyczaj w agencjach podróży na dworcach lub na ostatnim piętrze domu towarowego najbliżej dworca. Japonia - szybko się o tym przekonałam - jest krajem, w którym podróżuje się łatwo i bezpiecznie dzięki dobrej i szczegółowej informacji i świetnemu systemowi komunikacji publicznej. Wrażenie nieustannego tłoku, ruchu i hałasu wciąż we mnie jest, gdy myślę o Japonii. Uczucie ogromnego tempa, żeby zdążyć jak najwięcej zobaczyć. Bo czasu zawsze jest za mało, a miejsc do odwiedzenia mnóstwo. Moja podróż po Japonii odbywała się niemal w tempie jazdy superekspresu Shinkansen, mojego ulubionego środka lokomocji. Pociąg-pocisk pędzi z prędkością ponad 300 km na godzinę. Shinkanseny zaczęły jeździć w 1964 roku, dowożąc uczestników igrzysk olimpijskich w różne miejsca zmagań sportowych. Najszybszymi pociągami na świecie były do lat 80., kiedy to pokonał je francuski TGV. Japońskie pociągi są punktualne co do sekundy. Na peronach zatrzymują się co do centymetra zgodnie z wyrysowanymi liniami, wzdłuż których podróżni ustawiają się w kolejki do drzwi wejściowych. Tak samo zmuszeni są robić również podróżni metra, co jednak nie przeszkadza im podczas wsiadania rozpychać się i wypychać z ławicy ospałych turystów nieprzyzwyczajonych do tak dynamicznej akcji zbiorowej. Nigdzie na świecie metrem i koleją nie dojeżdża do pracy tak wiele osób. Nie dziwi więc, że na peronach niektórych tokijskich linii w godzinach szczytu pracują upychacze dbający o to, by jak najwięcej osób zmieściło się w wagoniku. Co rano ławica ludzi wydostaje się ze stacji metra i płynie w stronę biurowców. W biznesowych uniformach, garniturach i garsonkach, zaspani i zamyśleni Japończycy, niczym walec, suną całą szerokością chodnika. Próba przebicia się pod prąd jest prawie niemożliwa. Ciężko też się zorientować, jak przejść przez jezdnię na skrzyżowaniu, gdzie przejścia dla pieszych biegną w sześciu kierunkach. Oprócz czterech tradycyjnych są także dwa po przekątnej. Wszystko, by zaoszczędzić czas. Pracowitość i etyka pracy Japończyków są na świecie dobrze znane. Mówi się, że przeciętny urzędnik pracuje sześć dni w tygodniu i spędza w biurze do 10 godzin dziennie. Ma prawo do dwóch tygodni płatnego urlopu w roku, ale przyzwoitość nakazuje mu skrócić urlop do czterech dni. Wśród pracujących Japończyków przeważają mężczyźni. Kobiety mimo wykształcenia i dobrych perspektyw często wybierają dom. Niektórzy Japończycy, aby nie tracić czasu na przejazdy do domu i z powrotem, nocują w hotelach kapsułkowych. Tam zamiast pokoi klient ma do dyspozycji pojemnik niewiele większy od trumny. Dla zapracowanych i zestresowanych są bary tlenowe, w których zamiast alkoholem można raczyć się czystym lub zapachowym tlenem. Bary tlenowe to nie jedyne "cuda" wysoko rozwiniętego świata. Japończycy uwielbiają gry komputerowe i nowoczesne gadżety. Nagromadzenie nowych technologii jest niesamowite. Począwszy od prostych automatów sprzedających bilety na każdą możliwą kombinację podróży, przez sterowane komputerowo tablice na trasach szybkiego ruchu informujące o tym, ile minut trzeba stać w korku, po świetnie wyposażone telefony, elektroniczne inteligentne zabawki i roboty. W Japonii "pracuje" połowa wszystkich istniejących na świecie robotów. Witamy w XXII wieku.
Moda i Tradycja
Nowocześni Japończycy fascynują się swoim wyglądem. Młode kobiety i mężczyźni mają supermodne fryzury i oryginalne stroje. Są świetnie wystylizowani. Jednak dzisiejszą Japonię tworzą też jej religia, tradycja i historia. Spokój, kultura i grzeczność, wręcz uniżoność. Dobrym przykładem jest ceremonia parzenia herbaty, z cierpliwym rozcieraniem proszku i wycieraniem czajniczka, którą podziwiałam w Kamakurze, położonej 50 km na południowy wschód od Tokio. Towarzyszy temu picie herbaty z przekręcaniem czarki w dłoniach i pełnymi szacunku ukłonami. Tradycji można też szukać w japońskich ogrodach - kamiennych, spacerowych i herbacianych - będących próbą odtworzenia mikrokosmosu, malowniczych alei bram tori - prowadzących do wejścia do świątyni. Tradycja to także "ubrane" w czerwone czapeczki lub apaszki posągi Jizo i pomniki Buddy. Dwa największe oglądałam w Narze, pierwszej stolicy Japonii w latach 710-784, w świątyni Todaiji - Wielkiego Buddę Wajroczana - i w Kamakurze, gdzie znajduje się Wielki Budda Daibutsu. Wciąż mam przed oczami stare drewniane domy, pagody i świątynie w Kioto. Czuję zapach kadzideł i widzę mnichów w pełnych przepychu strojach w świątyni Meiji Jingu w Tokio. Na wskroś tradycyjnymi pojazdami są riksze mknące po brukowanych uliczkach dzielnicy Higashiyama w Kioto, mieście będącym kolebką japońskiej kultury, centrum buddyzmu, które przez ponad 1000 lat pełniło funkcję stolicy Japonii. W Kamakurze trafiłam na matsuri - niezwykle barwną ceremonię religijną organizowaną dla zapewnienia przychylności bogów. Po rytualnym oczyszczeniu i złożeniu ofiary następuje procesja. Mężczyźni w krótkich kimonach i przepaskach na głowach niosą kaplicę, w której bogowie dostają się na miejsce festynu. Mężczyźni potrząsają kaplicą i krzyczą, wierząc, że bogowie lubią taką zabawę. Towarzyszą temu tradycyjnie tłok i wrzawa. Niezwykły spokój natomiast panuje podczas ceremonii zaślubin. Znów obraz z Kamakury: bębny i piszczałki od czasu do czasu wydają pojedyncze dźwięki. Grajkowie w odświętnych strojach i sterczących czapach. Młodzi pod dachem, skupieni. Pan młody w kimonie z czarnego jedwabiu. Panna młoda w pełnym japońskim makijażu gejszy, białym kimonie, na głowie ma specjalne nakrycie głowy. Dopiero po ceremonii zostaje ono zdjęte i wtedy tłum gapiów może podziwiać finezyjną i skomplikowaną fryzurę. Młodzi kroczą w tłumie, chętnie pozując do zdjęć. Widok kobiety w kimonie, np. w metrze, oglądającej w telefonie komórkowym ulubiony program to nic nadzwyczajnego. Gdy zobaczyłam na ulicy pierwszą Japonkę w tradycyjnym stroju, biegłam za nią i pstrykałam zdjęcia, bojąc się, że nie uwiecznię "kawałka Japonii". Potem, widząc kolejne tradycyjnie ubrane kobiety, nawet nie wyciągałam aparatu. Z tradycją można się spotkać w japońskim zajeździe ryokan w Kioto. Z zewnątrz wygląda on jak nieduży hotelik. Buty zostawiam przy recepcji na parterze. Wchodzę do pokoju. Maleńki przedpokoik i obok mała łazienka, w a niej czekające specjalne kapcie łazienkowe. Sam pokój jest na podwyższonej podłodze wyłożonej matami tatami. Na środku mały stoliczek i poduszki do siedzenia. Żadnych innych mebli, miejsca do spania. Po kilku minutach bezszelestnie otwierają się drzwi. Siadając na tatami, kobieta kłania się nisko, do podłogi. Z uśmiechem i ukłonem parzy herbatę, po czym na migi tłumaczy, że w termosie jest gorąca woda, a tuż obok saszetki z zielonym proszkiem, herbatą. Gdy wracam wieczorem z miasta, na podłodze leżą już materac i pościel. Obok - yukata (szata-szlafrok), w której można udać się do łaźni. Damska jest osobno. Najpierw trzeba się umyć, używając miseczki i prysznica, potem wchodzi się do wanny-basenu z gorącą wodą. Syczę, wskakując, bo woda to prawie wrzątek. Tu przebywa się dla relaksu i zdrowia. Wszyscy korzystają z tej samej wody, a więc w basenie nie używa się mydła i szamponu. Nocleg w ryokanie to przeżycie, które zmienia wyobrażenie o tym, czym może być hotel.
Gajsze i Kwitnące Wiśnie
W cudownym Kioto najsłynniejszą dzielnicą jest Gion. To tu mieszkają i pracują gejsze - zawodowe damy do towarzystwa. Prawdziwa gejsza z Kioto jest nazywana geiko - dziecko sztuki. Jest uosobieniem elegancji, tańczy, gra na trzystrunowym samisenie, zabawia rozmową. Maiko to młoda adeptka zawodu. Geiko i maiko można spotkać w Kioto przemykające między sklepikami z wachlarzami, tradycyjnymi drewniakami, restauracyjkami bez szyldów i maleńkimi barami. Śpieszą do pracy lub z niej, powściągliwe, nieśmiałe. Pracują w eleganckich herbaciarniach, tradycyjnych zajazdach i ekskluzywnych gospodach, które dla zwykłych śmiertelników są zbyt drogie i zawsze zarezerwowane. Turystom pozostaje więc wypatrywanie gejsz na ulicy. Tak jak turyści uganiają się za gejszami w Kioto, tak wszyscy Japończycy w czasie kwitnienia wiśni polują na najlepsze ujęcie z przepięknymi kwiatami wiśni. Park Ueno w Tokio. Kwietniowa niedziela, południe. Tłumy. To tradycyjne Hanami (oglądanie kwiatów). Rodziny pozują do zdjęć, a potem biesiadują w towarzystwie przyjaciół. Najpopularniejsze menu to sushi, sake i piwo. Hanami znane jest w całej Japonii. Odbywa się w różnych terminach - na początku kwietnia na południowym Honsiu do połowy maja na Hokkaido. W poszukiwaniu Hanami można zjechać całą Japonię, odwiedzając 60 miejscowości słynących z pięknie kwitnących wiśni. Jednym z najbardziej urokliwych miejsc jest tzw. Ścieżka Filozofa w Kioto wiodąca wzdłuż kanału, nad którym rosną drzewa wiśni.
Teatr i Automaty
Chcąc poznać tradycyjną Japonię, warto wybrać się do teatru. Tokio, dzielnica Ginza. Teatr Kabuki-za. Pani w kasie uprzedza mnie, że spektakl będzie trwał ponad sześć godzin, ale mogę kupić bilet tylko na połowę przedstawienia. Widzowie to przeważnie ubrane w kimona kobiety. Za to na scenie wszystkie role grają mężczyźni, a wśród nich są prawdziwe gwiazdy, potomkowie starych aktorskich rodów. Niezwykła charakteryzacja, wymyślne kostiumy i peruki. I mnóstwo emocji, w które przy dobrych chęciach jest w stanie wczuć się nawet przybysz z daleka. Innym rodzajem rozrywki, tym razem nowoczesnej, której daleko do tzw. kultury wysokiej, jest pachinko, gra hazardowa, w którą regularnie gra kilka milionów Japończyków. Tokio, salon pachinko w Shinjuku. Przy hałasujących maszynach siedzą rozemocjonowani gracze. Wrzucają kulki do maszyny i czekają na wygraną. Pachinko działa podobnie jak kliper, pinball, tylko wymaga mniej zręczności. Kulki krążą między bolcami, a gdy wpadną do specjalnego otworu, gracz wygrywa jeszcze więcej kulek. Wymieni je na nagrody: słodycze, gadżety, bo gra na pieniądze nie jest dozwolona. Zyski z pachinko są dziś najwyższe w całym japońskim sektorze usług. Powszechną rozrywką jest też karaoke. Ginza, rozśpiewany wieżowiec, w którym przeszklone salony karaoke są na każdym piętrze. Z ulicy widać, co się dzieje w środku. A tam zabawa odbywa się w kameralnych pokojach: telewizor, kanapa, fotele. Można zamówić ulubiony rodzaj muzyki lub wykonawcę, wybrać język - japoński lub angielski, listę przebojów lub tradycyjne pieśni. Japonia bije rekordy także w liczbie automatów, w których można kupić wszystko. Jest ich ponad 5 milionów, więc statystycznie jeden na 25 osób. W Tokio widziałam całe ściany stojących obok siebie automatów z gorącym i zimnym piciem, łącznie z piwem, środkami czystości, bielizną, mangą, jedzeniem itd. Tokijskie sklepy są wielkie i hałaśliwe. Ruch w domach towarowych jak w mrowisku. Dzielnica Shibuya. Dom towarowy dla młodzieży. Dorośli tu nie wchodzą, bo nie mają po co. Ciuchy ultramłodzieżowe, muzyka - taka sama. Krążąc między stoiskami, zdałam sobie sprawę, że jestem najstarszą klientką w tym centrum handlowym. W domu towarowym w tokijskiej Ginzie nie ma jednak wiekowych ograniczeń. Na piętrze z żywnością sprzedawcy krzyczą, zapraszają, częstują. Ciasno poustawiane, schludne stoiska, na których można kupić jedzenie. Zachwyca sposób pakowania tych delikatesów. Pudełeczka, papiery ozdobne, ręcznie produkowane (washi) specjalne bibułki, wstążeczki - to sztuka sama w sobie. W każdym domu towarowym jest też tzw. food court, gdzie można coś zjeść albo kupić na wynos. Serwowanie jedzenia też jest sztuką. Zarówno bento box - pudełko z zestawem na lunch, jak i danie robione na zamówienie w restauracji, podawane na talerzykach, w miseczkach lub pudełeczkach, wygląda prześlicznie. Uwielbiam małe kwadratowe knajpki, w których jest tylko blat wokół kuchni i taborety, a klient plecami opiera się o ścianę. Alkoholowe bary są często jeszcze mniejsze niż te restauracyjki, mają niewiele miejsc do siedzenia przy barze. Można w nich także coś przekąsić, np. marynowane ośmiorniczki. Japończycy uwielbiają jeść poza domem. W Tokio jest ponad 80 tys. restauracji. Niektóre bardzo ekskluzywne, astronomicznie drogie, jak ryotei, w których gości zabawiają gejsze. Ale są też inne, tańsze, wciąż zatłoczone. Nie zapomnę knajpki na hurtowym targu Tsukiji, gdzie sprzedawane są o świcie wielkie tuńczyki. Gorąca zupa zjadana o godzinie 7 rano w towarzystwie handlarzy i tragarzy wydawała mi się daniem najwspanialszym na świecie. Niezapomniane są niewiarygodne bogactwo i świeżość owoców morza, kombinacji warzyw, mięs, owoców, makaronów, no i ryżu. Zachwycają lody o smaku fasoli i galaretki z zielonej herbaty. Bez względu na to, ile japońskich dań próbowałeś w Polsce, Europie albo Ameryce, nic nie jest w stanie przygotować cię na oryginalne japońskie smaki. I tak jest ze wszystkim. Japonii nie można poznać z książek. Trzeba ją zobaczyć, posmakować. Trzeba jej dotknąć... I tej nowoczesnej, i tej tradycyjnej.