Może zacytuję informację jednego z portali: „Na lotnisku w Tajlandii koczuje 330 Polaków. (...) podróżnicy mieli wczoraj wylecieć z prowincji Krabi do stolicy Polski, ale odwołano ich lot. Jak relacjonują podróżnicy, (...) nie przekazano im żadnych informacji na temat podstawienia innej maszyny”.
Żeby nie było niedomówień: chodzi o klientów jednego z biur podróży, wracających z wakacji w dość luksusowych hotelach i czekających na samolot czarterowy. Czy to faktycznie podróżnicy? Bo dla mnie po prostu wczasowicze, a na upartego – turyści. Może się czepiam, ale w moim mniemaniu to jednak różnica. A zresztą chyba nie tylko w moim, bo w komentarzach pod artykułem ktoś tę kwestię poruszył.
Zaraz potem pojawił się głos, że skoro chodzi o biuro podróży, to jego klienci to podróżnicy, a gdyby było biuro turystyczne, byliby turyści. W sumie ma to sens.
NA TEMAT:
Albo inne słowo: „wyprawy”. Zawsze uważałam, że oznacza to przedsięwzięcie poważne, ambitne, wymagające przygotowań, nietuzinkowe i raczej niełatwe, chociaż mimo wszystko przemyślane. Ale widać znowu się mylę.
Pamiętacie głośną sprawę, kiedy około setki osób utknęło na asfaltowej drodze z Morskiego Oka i domagało się pomocy (załatwienia transportu)? Nie chcę tego oceniać, bo musiałabym użyć niecenzuralnych słów, skupię się jedynie na komentarzu wyczytanym w jednym z dzienników, w którym proszono, aby wyprawy do Morskiego Oka lepiej planować. No błagam, czy dojście asfaltową szosą do Morskiego Oka to wyprawa? Mnie się wydaje, że wycieczka.
Jestem daleka od tego, by określenie „prawdziwych podróżników wyruszających – a jakże – na wyprawy” ograniczać do jakiegoś elitarnego grona, ale nie nazywajmy wyprawą wypadu na wakacje all inclusive w Egipcie. Nawet jeśli pojechaliśmy na wycieczkę objazdową, to i tak za mało, by nazwać się podróżnikiem.
A jak nazwać kogoś, kto jeździ po świecie, ale wyłącznie służbowo? Biznesmeni – na konferencje i spotkania, ekipy z telewizji – nakręcić jakiś program, szefowie biur podróży – sprawdzić hotele. Dziś lecą do Rio de Janeiro, za tydzień będą w Hongkongu, ale czasu mają tylko tyle, ile wymaga biznes, potem w samolot i wracają, nie widząc właściwie nic. Bilety załatwia im firma, śpią w hotelach znanych sieci, poruszają się taksówką... Czy sam fakt przemieszczenia się na drugi koniec świata uprawnia do tytułu podróżnika?
Nie od dziś wiadomo, że w Polsce wszyscy znają się na wszystkim, że ta sama osoba jednego dnia jest specem od piłki nożnej, następnego dnia udziela się na forum o zdrowym żywieniu, a trzeciego zostaje ekspertem od mody, równocześnie komentując wspinaczkę wysokogórską.
Prawie wszyscy są też podróżnikami, a wśród celebrytów to tytuł wręcz obowiązkowy, już po trzydniowym pobycie w egzotycznym miejscu dający przepustkę do napisania przewodnika (zamiennie z książką kucharską, bo oprócz podróżowania wszyscy też gotują).
Podróżowanie to styl życia
Ale dobrze, skoro już podajemy się za podróżników, to może też jak prawdziwi podróżnicy się zachowujmy. Nie mam na myśli paradowania na co dzień w koszulach khaki i obwieszania się różnymi amuletami. Myślę raczej o filozofii życia przekładającej się na otwartość względem innych kultur, tolerancję dla innych ras i religii, ciekawość i chęć dogłębnego poznawania świata. Chyba zaczyna ona przegrywać z zaliczaniem różnych miejsc dla słitfoci, najlepiej od razu wrzucanych na Facebooka.
Coraz częściej w tych naszych podróżach jesteśmy skoncentrowani na sobie. Na zdjęciach, które pokazujemy całemu światu, często zasłaniamy sobą to, co ciekawe, a w podpisie wrzucamy wyłącznie własne opinie, bo na porozmawianie z miejscowymi brakuje czasu i chęci. Nabieram obaw, że powiedzenie „podróże kształcą” straci niebawem na znaczeniu.
Na szczęście mam w swoim otoczeniu jeszcze trochę prawdziwych podróżników (takich przez duże P). I mam nadzieję, że pomysłów na prawdziwe wyprawy (takie przez duże W) nie będzie im brakować.